MY - KALISZ POMORSKI - OKOLICE - ŚWIAT
Baronowie von Wangenheim na Ziemi Kaliskiej

 

  Przez wieki na Ziemi Drawskiej panowały cztery wielkie rody – Wedlów, Goltzów, Borcków i Güntersbergów. Ich pozycje od XIV wieku w tym regionie urosły do rang niemal  książęcych. Znaczenie Wedlów i Güntrsbergów znalazło swoje odzwierciedlenie w słynnej Księdze Ziemskiej Margrabiego Ludwika Starszego z 1337 roku zwanej potocznie Landbuchem. Fakt ten do dzisiaj rodzi kontrowersje i spory wśród historyków, któremu z tych rodów przypisano w Landbuchu pozycję wiodącą na Ziemi Kaliskiej, określając ich mianem „panowie de Gruthow”.

Nie jest celem tego artykułu włączać się w rozstrzyganie tego sporu. Nadmienimy jedynie, że Wedlowie panowali przez długi czas m.in.: w takich miejscowościach zamkowych jak Ińsko, Recz, Chociwel, Drawno, Mirosławiec, Tuczno, Złocieniec, Świdwin oraz okolicznych wsiach. Gütensbergowie zaś obok zamku w Ujściu osiedli się w rejonie ufortyfikowanej Wapnicy k. Recza oraz na Ziemi Kaliskiej, gdzie posiadali zamki w Kaliszu, Lubieszewie i Kraśniku. Podział włości Wedlów i Güntersbergów w tym rejonie przebiegał bez niewielkich odchyłek wzdłuż rzeki Drawy. Prawobrzeże należało do Wedlów, natomiast po lewej stronie Drawy ulokowali się Güntersbergowie .

Ten dwubiegunowy podział własnościowy radykalnie się zmienił, gdy na Pomorzu Zachodnim od początku XVIII wieku zaczęły przybywać herbowe rodziny szlacheckie i rycerskie, które z reguły wyróżniała partykuła „von” umieszczona przed nazwiskiem oraz nierzadko tytuł barona i stopień wojskowy armii pruskiej. Wówczas to na Ziemi Kaliskiej pojawiła się też rodzina Wangenheimów spokrewniona z miejscowymi rodami von Doeberitzów, von Klitzingów, von Brockhausenów i von Gropiusów.

Pionierem rodu baronów Wangenheimów na Ziemi Kaliskiej był August, który urodził się w 1752 roku w Turyngii, a na Pomorzu Zachodnim osiadł, poślubiając w 1793 jedyną córkę generała majora Johanna Heinricha Albrechta von Doeberitza i hrabiny Caroliny z domu Schmettau - również Carolinę.

Należy nadmienić, że żona generała była córką grafa Fridricha Wilhelma Smettaua, który zasłynął opracowaniem i opublikowaniem w 1780 roku kolorowej mapy Pomorza. Generał spokrewniony z Fryderykiem Wielkim nabył tu w 1788 roku majątek w Pełknicy (Rahnwender) oraz Poźrzadle Dwór (Klein Spiegel) położone na dzisiejszym poligonie drawskim. Pełknica położona dziś w Gminie Kalisz Pomorski, była wówczas najmniejszą gminą w Niemczech, przypisaną do powiatu szadzkiego (stargardzki ziemski – Kreis Satzig). Deoberitz miał tu niewielki dwór, w którym biblioteka liczyła 3 tysiące woluminów oprawionych w skórę i opatrzonych herbem rodowym.

W 1806 roku pod Brüheim w czasie wyprawy przeciwko Napoleonowi poległ mąż Caroliny  -  major baron August von Wangenheim. Po tej wojnie ze względu na olbrzymie kontrybucje majątek popadł w olbrzymie długi.  Jak pisał po śmierci zięcia zarządzający majątkiem stary generał Doeberitz w swym testamencie z 1809 roku „…przed wojną 1806 roku byłem bardzo bogatym człowiekiem, dziś jestem na skraju ubóstwa”. W takim poczuciu dwa lata później został pochowany na wiejskim cmentarzu w Pełknicy, jako ostatni przedstawiciel tej linii Doeberitzów.

Majątek odziedziczyła przedwcześnie owdowiała córka Carolina, której bardzo brakowało ojcowskiej, generalskiej emerytury. Przekazała ona niebawem rodowe włości swojemu starszemu synowi Carlowi. Absolwent prawa oraz praktykujący asesor służby celnej w Szczecinie zmuszony został do porzucenia swojego wyuczonego zawodu, by poświęcić się rolnictwu na rodowych włościach. Trudną sytuację obu majątków (Pełknicy i Poźrzadła Dwór) radykalnie poprawił odziedziczony po jedynym bracie generała spadek.

Właściciel ówczesnego Dalewa i Darskowa – Georg Ludwig Doeberitz - nie mając potomstwa zamierzał już wcześniej uojcowić Carla von Wangenheima. Jednak tuż przed śmiercią adoptował siostrzenicę żony Wilhelminę i jej męża Ludwika von Knebel. Przyszły dziedzic otrzymał nie tylko olbrzymi majątek, ale też drugi człon do swojego szlacheckiego nazwiska. Tak powstał na Ziemi Drawskiej potężny klan rodzinny von Knebel – Doeberitz.

Carl von Wangenheim ostatecznie otrzymał spadek w wysokości 50 tysięcy talarów. Suma ta w połączeniu z posagiem żony pozwoliła mu na kupno w 1833 roku sąsiedniego majątku leśnego, jakim było dawne gniazdo rodowe Wedlów – Wedelsdorf, późniejsze Radowo. Wystarczyło również tych środków na zakup w 1833 roku od Enfmana Mülera kolejnego dużego majątku w Nowym Łowiczu, którym przez wieki władali Güntersbergowie.

Wangenheinowie stali się w ten sposób właścicielami liczącej 24 tysiące mórg posiadłości ziemskiej leżącej w widłach źródeł Iny i Drawy. Ich największym folwarkiem była licząca 12.346 mórg Pełknica. Jednak na siedzibę rodową obrali sobie Nowy Łowicz, który obok Poźrzadła Dwór zaliczany był do perełek niemieckich majątków na Pomorzu. Do nowej siedziby przenieśli z Pełknicy słynną bibliotekę po dziadku generale Doberitzu. Wokół tych głównych siedzib szybko powstały liczne folwarki, a w nich gorzelnie oraz owczarnie, takie jak Kienice (Kienitzruth), Blockhaus (Kleszczynek) oraz nie mające polskich nazw Zerthen, Urlichsfelde i Eichort. Dzisiaj wszystkie te nieistniejące już miejscowości leżą na poligonie drawskim w Gminie Kalisz Pomorski.

 

 

 

  Dziedzic na Pełknicy, Radowie, Poźrzadle Dwór oraz Nowym Łowiczu za żonę miał córkę pastora – Augustę Henrietę Lobeden. Wspólnie mieli 12-go dzieci. Baron Carl Heinrich von Wangenheim bezpośrednio po obchodach swojego srebrnego wesela w 1853 roku zmarł. Zarządzanie majątkiem po przedwczesnej śmierci ojca przejął jego najstarszy syn Ernst, który został zmuszony do przerwania dobrze zapowiadającej się kariery prawniczej. W dziele tym wspierała go matka Augusta, która we wdowieństwie przeżyła jeszcze 42 lata. Jak większość kobiet w tej rodzinie odegrał ona ważną rolę w zarządzaniu ich majątkiem. W 1859 roku wybudowali oni w Nowym Łowiczu nowy dworek, do którego rok później dostawili jedną z pierwszych na Pomorzu gorzelnię.

W tym czasie pozbyli się też majątku leśnego w Radowie, który został w 1860 roku całkowicie zniszczony przez potężną gradację brudnicy mniszki. Nowym jego nabywcą było państwo, które założyło tu nadleśnictwo, rozpoczynając w ten sposób intensywny proces zalesiania tych terenów. Po drugiej wojnie światowej jego lasy stały się zaczątkiem Nadleśnictwa Drawsko.

 

 

Znamienną datą w rodzinie Wangenheimów  na Ziemi Kaliskiej był 1874 rok, kiedy to doszło do podziału ich dotychczasowego liczącego 6.000 ha majątku. W Nowym Łowiczu pozostał Ernst z żoną Sophie i matką Augustą, natomiast folwark Pełknicę oraz majątek w Poźrzadle Dwór otrzymał jego najmłodszy brat Conrad.

Od tego momentu datuje się w historii rodziny dwie linie: z Neu Lobitz i z Klein Spiegel. W dotychczasowej siedzibie rodowej następują teraz dość szybkie zmiany. Dziedzice dochowali się 10-orga potomstwa, z którego tylko 7-ro osiągnęło wiek dojrzały. Ernst w tym czasie udzielał się w służbie publicznej, będąc m.in. członkiem Pruskiej Izby Reprezentantów oraz zasiadał w Radzie Rycerskiej Nowej Marchii. Na szeroką skalę rozwinięto hodowlę owiec, budując oddaloną o 2 km od majątku potężną owczarnię. Wynik ekonomiczny gospodarzenia na słabych glebach poprawiała gorzelnia, której produkt miał 8-krotne przebicie w stosunku do ceny sprzedawanych ziemniaków.

Dla podniesienia wydajności łąk, przekopano istniejący do dzisiaj 3-kilometrowy kanał pomiędzy Drawą a jeziorem Łowickim. Dziedzic Nowego Łowicza planował w swoim majątku powielenie eksperymentu z posiadłości teścia z Meklemburgii. Ojciec Sophie dokonał pionierskiego czynu, gdy na podmokłe łąki nawiózł 10-centymetrową warstwę piasku. Uzyskał w ten sposób rewelacyjne plony, które określono mianem „raj na łące”. Jednak kilka nieurodzajnych lat oraz import tańszej wełny do kaliskich fabryk tkackich nie pozwoliły na skopiowanie „raju” w Nowym Łowiczu.

Majątek w 1889 roku liczył 2.841 hektarów. W tamtym roku Wangenheimowie wykupili ostatnie indywidualne gospodarstwo we wsi od bauera Papsteina. Na podstawie wyroku sądowego z 7 lutego 1889 roku przyznano im prawa własności do całej miejscowości za wyjątkiem należącej do gminy szkoły i kościoła. Dalej jednak Ernst pozostawał patronem wiejskiej świątyni. Wyrok nie przyznawał im prawa do jeziora, o co wnosili w pozwie.

Po tym jak w 1890 na miejscowym cmentarzu pochowano Ernsta i gdy do niego w 1895 roku dołączyła jego matka Augusta, ich prawowity następca Carl nie przerwał kariery w administracji państwowej, będąc dalej starostą w kolejnych powiatach. Za zgodą pozostałych członków rodziny sprzedał on rodowe włości szwagrowi dr. Karlowi Tielsch, synowi producenta porcelany z Wałbrzycha. Ten przystąpił do intensywnej rozbudowy majątku, w którym w 1917 roku pojawił się nowy dwór.

W rodzinnej biografii zapisano, że było to koniecznością ze względu na sąsiedztwo z pięknym jeziorem i by była estetyczna symbioza z przepięknym parkiem dworskim. Tielsch przystąpił do masowego zalesiania gruntów w swoim majątku. Spośród 1.735 hektarów gruntów ornych, 1.339 ha znalazło się pod lasem. Zadecydowała o tym mała wydajność gleb oraz obniżenie się poziomu wód gruntowych, po tym jak po sąsiedzku z majątkiem uruchomiono elektrownie wodną w Borowie (Alt Springe).

Jednak już w 1938 państwo zakładając w tym rejonie poligon lotniczy (Luftwaffeübungsplatz  Welschenburg) wysiedliły całą miejscowość. Między innymi rozebrano tutejszy kościół i zestawiono go powtórnie jako kaplicę garnizonową w Olesznie na potrzeby duchowe szkolących się tu wojsk niemieckich. Państwo Tielsch otrzymali za swój majątek odszkodowanie w wysokości 7-u milionów marek. Po latach sprzedaż tego majątku oceniano jako dar od Boga, gdyż w 1945 roku nikt nie otrzymywał żadnych pieniędzy za utracone majątki. Tamta suma pozwoliła na dobre zabezpieczenie rodziny w trudnym okresie wojny i po jej zakończeniu. W 1946 roku polskie władze próbowały odtworzyć tu majątek ziemski. Jednak w 1949 roku przeznaczono ten teren pod tworzony poligon drawski.

  Na krótko powróćmy do Nowego Łowicza, gdyż jest dość istotna nieścisłość, powielana w źródłach i prasie z końca XIX wieku. W 1895 roku w tutejszym dworze panuje dość duży „babski zamęt” baronowych Wangenheim. Obok „wiecznej”Augusty, żony Carla Heinricha, mieszka tu Sophie, żona Ernsta ze swoimi dwiema niezamężnymi córkami Anną-Sylwią i Hedwig (Jadwigą). Formalnie gospodynią jest w tym czasie Luise, żona Carla Ernsta, bardziej permanentnego starosty, niż dziedzica w Nowym Łowiczu. Wszystkie panie tytułowały się baronowymi.

Nie jest więc niczym dziwnym, gdy w 1894 roku ukazał się w szczecińskim „Monatsblätter” artykuł o odkryciu przez Annę-Sylwię cmentarzyska kurhanowego z czasów rzymskich, gdzie potraktowano ją jako właścicielkę majątku. Faktem jest, że jej odkrycie dało symptom do wykopalisk, które trwają tu do dzisiaj.

Ciekawostką jest, że po śmierci Ernsta w 1890 roku, jego żona Sophie z córkami Anną-Sylwia i Jadwigą często podróżowały po dworach i majątkach ziemskich w poszukiwaniu mężów. Pomimo tego, że były uważane za ładne kobiety, co potwierdzają ich portrety, nigdy nie wyszły za mąż. Dwie następujące po sobie panie baronowe Wangenheim i dziedziczki w Nowym Łowiczu spoczęły na miejscowym cmentarzu, odpowiednio: Augusta w 1895 a Sophie rok później.

Luise z Carlem po sprzedaniu majątku opuściła wieś, a kolejna dziedziczka też Luise ale Tiesch z domu Wangenheim zmarła w Nowym Łowiczu w 1928 roku w wyniku poparzenia w gorzelni. Wszystkie baronowe oraz jeszcze kilkunastu przedstawicieli tej rodziny w związku z powstawaniem od 1938 roku niemieckiego poligonu zostali ekshumowani i przeniesieni na rodowy cmentarz w Pełknicy, gdzie pochowany został wspomniany wcześniej generał major Deoberitz. Tam też trafiły szczątki Huberta Wangenheima, który poległ w 1915 roku w Galicji, ekshumowany do Nowego Łowicza, gdzie się urodził, by ostatecznie zaznać spokoju w Pełknicy.

Ten grobowy wątek zakończymy smutnym kresem losu dwóch rezydentek dworu w Nowym Łowiczu, ładnych, ambitnych , uzdolnionych lecz starych panien, Anny-Sylwii i Hedwig. Obie zginęły w 1943 roku w Jenie a stamtąd trafiły na cmentarz w Pełknicy. Dzisiaj po obu cmentarzach rodowych Wangenheimów – w Nowym Łowiczu i Pełknicy – nie pozostawiono wyraźnych śladów.

Conrad von Wangenheim, który był prekursorem rodowej linii z Poźrzadła Dwór przyszedł na świat 17 września1849 roku w Nowym Łowiczu, jako 12-te najmłodsze dziecko w rodzinie. Ten młody człowiek brał już udział w wojnie prusko-francuskiej z 1871 roku. Później studiował prawo w Bonn. Jako 24-latek w 1874 roku odziedziczył Poźrzadło Dwór i folwark Pełknicę. Uczynił z nich wzorcowe majątki, do których kierowano wycieczki rolników i stażystów ziemskich .

Gospodarował w tym czasie na 2.053 hektarach, z czego połowę stanowił las, 1/5 torfowe mokradła, a reszta to piaszczyste użytki rolne. By uczynić majątek dochodowym wybudował w nim gorzelnię oraz na szeroką skalę rozwinął hodowlę owiec. Funkcjonował w nim potężny tartak, do którego doprowadzona była prywatna odnoga Szadzkiej Kolei Wąskotorowej.

Baron w 1893 roku był jednym z założycieli Ligi Agrarnej w Niemczech. W jej pierwszym zjeździe w Berlinie uczestniczyło 15 tys. rolników. W latach 1893-1920 był jej przewodniczącym. Od 1913 roku, aż do śmierci 10 czerwca 1926 roku piastował funkcję prezesa Pomorskiej Izby Rolniczej w Szczecinie. Wielokrotnie był wybierany na posła do niemieckiego parlamentu. Kandydował też na funkcję ministra rolnictwa w okresie puczu Kappa. Jego misją była walka o polepszenie doli rolników przez obniżenie podatków dla gospodarujących na niskiej klasy i bardzo ubogich glebach obecnego poligonu.

Używał często argumentów, że gospodarowanie na tym terenie to wręcz walka o egzystencję. Wielokrotnie  myślał o przeniesieniu się w inny region, co było w tym czasie bardzo popularne. Jednak ciesząc się wyjątkowym autorytetem i szacunkiem rolników stał się dla nich wzorem gospodarowania na słabych glebach oraz pionierem rekultywacji mokradeł Małej i Dużej Pełknicy. Torfowiska zajmowały prawie 400 hektarów jego majątku. Efekty swojej walki z naturą i administracją państwową spisał w książce pt. „30 lat pracy na piasku i torfowisku”.

Historia oddała mu cześć, nadając jednej z ulic w Berlinie nazwę Wangenheimßtrase. Zmarł 10 czerwca 1926 roku w swoim majątku w Poźrzadle Dwór w wyniku wypadku, gdy spłoszone konie przewróciły jego bryczkę. Został pochowany w rodzinnym grobowcu w Klein Spiegel, gdzie siedem lat wcześniej spoczęła jego żona Hedwig z Kltzingów z Suchowa, matka ich sześciorga dzieci.

Na tym samym rodowym wzgórzu Conrad pochował swojego brata Waltera, który był niemieckim konsulem generalnym w Konstantynopolu, Sofii i w Warszawie. Zmarł w 1903 roku w Buenos Aires jako ambasador w trzech państwach Ameryki Południowej, skąd go ekshumowano do Poźrzadła Dwór. Jego żoną była Eugenie Köhler, córka właściciela kopalni w Bytomiu, pierwsza skrzypaczka w Orkiestrze Berlińskiej Akademii Muzycznej. Było na tym cmentarzu jeszcze kilka grobów Wangenheimów, którzy zmarli w różnych miejscach w Niemczech. Dziś ostały się ledwie fragmenty grobu najsłynniejszego z Wangenheimów – Conrada.

 

 

  Po śmierci Conrada dziedzicem majątku został jego syn Otto. To on 8 lutego 1945 roku dał sygnał dla mieszkańców do opuszczenia wsi. Tego dnia wyruszyło z dziedzińca w Poźrzadle Dwór 7 wozów konnych i traktor z przyczepą. Po drodze zabrali z folwarku w Pełknicy pozostałych robotników. Po odśpiewaniu pieśni religijnej pod miejscowym  kościołem, 160-osobowa grupa rozpoczęła ewakuację w kierunku Straslundu. W trakcie podróży zaginał drugi syn Conrada -  Hans, którego według wersji rodzinnej wywieziono do Związku Radzieckiego.

Postać byłego dziedzica Poźrzadła Dwór często mylona jest z jego młodszym imiennikiem, mistrzem olimpijskim we wszechstronnym konkursie konia wierzchowego z Berlina z 1936 roku, który zdobył swój tytuł w nadzwyczajnych okolicznościach stając się bożyszczem w Niemczech. Pisownia ich imienia, tytułu i nazwiska jest identyczna. – Conrad Freiherr von Wangenheim . W związku ze zniesieniem w 1919 roku tytułów szlacheckich w Niemczech, obaj dla zachowania wcześniejszej nabytych godności uczynili zabieg przesunięcia słowa „baron”(Freiherr) za imię, czyniąc z niego część pełnego nazwiska.

  Na tle jednego elementu herbu rodowego Wangenheimów, a konkretnie wizerunku psa, wyzwoliła się światowa dyskusja, która wymaga poczynienia wykładni heraldycznej. Uzupełnienie to wzbogaca osobista refleksja profesora Karla-Hartmuta von Wangenheima, który jest przedstawicielem linii rodowej z Nowego Łowicza i obecnie pełni funkcję prezydenta rodzinnego związku.

Poprosiłem go o genezę herbu, kojarzonego ze słynnym zwrotem „Tu jest pies pogrzebany”, który z biegiem wieków przeistoczył się w powiedzenie „W tym jest pies pogrzebany”. By przedstawić symbolikę herbu trzeba głębiej zanurzyć się w dzieje rodziny Wangenheimów. Ten słynny ród mający swoje korzenie w Turyngii bierze początek od Ludowikusa i posiada swój herb od 1133 roku.

Trzy pokolenia później rodzina podzieliła się na dwie linie: „ z Wangenheim „ skąd się wywodzi i „z Winterstein”, gdzie mieli od 1307 roku swój zamek rodowy. Pierwszy wizerunek herbu pochodzi z pieczęci z 1219 roku. Początkowo stanowiła go rycerska tarcza przecięta skośnie trzema podwójnymi belkami. Motyw belek przewija się w herbie Wangenheinów nieprzerwanie. Ułożenie belek parami miało odzwierciedlać istnienie dwóch linii rodowych. Od 1289 roku tarcza zostaje podzielona na pół i pojawia się na niej drugi symbol. Patrząc na herb, po jego prawej stronie pozostają nadal trzy pary czarnych belek ułożonych skośnie na brązowym tle. Po lewej pojawia się sylwetka biegnącego czerwonego psa na białym polu, który ma odzwierciedlać smoka.

Ten symbol do dzisiaj wywołuje w rodzinie i wśród heraldyków wiele polemik. Ukośne belki odzwierciedlają ponadto historyczny przywilej rodu Wangenheimów do zwoływania zgromadzeń w celu stanowienia prawa lokalnego. Takie zgromadzenia w dawnych Niemczech nosiły nazwę „Centów”. „Centom” przewodniczył z uprawnieniami sędziego „Huno”. Często decydował on o życiu i śmierci. Czerwony pies miał symbolizować krew, która po wyrokach „Huno” często się lała.

W 1411 roku pojawia się w herbie hełm z biało – czerwonym pióropuszem z orlich piór. Ma on odzwierciedlać ich książęce pochodzenie. Hełm otacza biało - czerwone rondo z kapelusza barona Fürstenhuta z Helmdecken. Staroniemiecki napis pod herbem „VEST vnd TREV” zawiera motto heraldyczne tłumaczone, iż Wangenheimowie spod tego znaku są „wierni i wytrwali”. 

Po tym wywodzie należy stwierdzić, iż część pomorska („poligonowa”) Wangenheimów  wywodzi się z zamkowej „linii Winterstein”. Pomimo podziału obie linie Wngenheimów nieprzerwanie zachowują ten sam herb rodowy. W obrębie murów zamku Wangenheimowie wybudowali w latach 1555-1566 szachulcowy budynek. Po rozpadzie NRD, runy zamku przywrócono historycznym właścicielom, którzy w istniejącej do dziś sędziwej budowli ryglowej urządzili rodzinną rezydencję.   

Jaki związek ma słynne powiedzenie  „Tu jest pies pogrzebany” z rodziną Wangenheimów?  Zwrot ten pochodzi z 1630 roku z pomnika z piaskowca, znajdującego się u podnóża zamku Wangenheimów w ich gnieździe rodowym, jakim jest Winterstein w Turyngii. Otóż 19 marca w tym właśnie roku odszedł ich ulubiony pies, który wabił się Stutzel. Cechował go nieprzeciętny spryt i inteligencja. Zasłynął szczególnie z roli posłańca dostarczającego listy miłosne do wybranki serca swego pana, którym był nadwornym łowczym księcia Friedenstein z Gotha. Szczególną sławę zdobył przenosząc tajne informacje wojskowe do Gothy w czasie oblężenia „Waserburgu” z Winterstein. Odtąd stał się regularnym kurierem pomiędzy oboma zamkami.

Po śmierci swego pana, Stutzel stał się pupilem wdowy Wangenhein i całej zamkowej służby. Dlatego gdy odszedł włożono go do trumny i postanowiono pochować z całym ceremoniałem kościelnym na miejscowym cmentarzu. Spotkało się to ze zdecydowanym sprzeciwem lokalnego proboszcza, który uważał cmentarz za „pole Pana Boga”. Jego upór przełamał fortel wdowy Wangenheim. Wymieniając wszystkie zasług i przymioty Stutzla dodała, że potrafił on pisać i pozostawił testament, w którym 100 talarów przekazuje na kościół i połowy tej sumy na parafię. Po tym pies z pełnymi honorami spoczął na przykościelnym placyku.

Fakt ten wywołał powszechne oburzenie i pośmiewisko w okolicy Gotha. Sprowadziły one do Winterstein komisję kościelną, która usunęła Stutzla spod kościoła. Odtąd już prawie cztery wieki Wangenheinowie i liczne wycieczki czczą czworonoga spoczywającego w ogrodzie przy rodowym zamku. Paradoksem jest, że z zamku wodnego Winterstein w wyniku wojny 30-letniej pozostała niewielka ruina. Natomiast płyta nagrobna psa przyciąga do niego wielu turystów. Zwrot „Tu jest pies pogrzebany” w sensie „W tym jest pies pogrzebany” przyjął się w całym świecie. Faktem historycznym jest istnienie Stutzla Wangenheimów. Nie ma on jednak żadnego związku z wizerunkiem czerwonego psa w ich herbie rodowym.

Nie mamy pewności a ledwie przypuszczenie, że robiące światową karierę powiedzenie „W tym jest pies pogrzebany” mogło mieć wpływ na umieszczenie podobnego wizerunku na kominku w sali myśliwskiej pałacu w Siemczynie. Podobieństwo psów jest uderzające. Prawdopodobnie von Bredowowie umieścili na kominku wizerunek swojego pupila. Z cokołu kominka przemawia pies wskazując na swoje przymioty, które go tu wywyższyły - „Szczekaniem moim płoszyłem złodziei, zasię niemotą moją przygarniałem miłośników. Tak byłem rad widziany od mojego pana, owak byłem rad widziany od mojej pani”.

Zbigniew Mieczkowski