MY - KALISZ POMORSKI - OKOLICE - ŚWIAT
Dlaczego nie urodziłam się w Petersburgu

   

            Jasne promyki słońca ozłociły wierzchołki drzew pobliskiego sadu. Jeszcze we mgle spowite sylwetki domów stawały się coraz wyraźniejsze. Ciszę początku dnia  przerywało wczesne pianie kogutów. Snujące się z paru kominów pasma siwego dymu oznaczały, że wieś się rozbudziła. Starsza kobieta - Aniela Bielska, szła piaszczystą drogą, prowadząc krowę na pastwisko tuż przy stawie. Coś mruczała, pewnie poranne "zdrowaśki". Stanęła, rozglądając się wokół. Czekała na sąsiadki.

            Zjawiła się zaraz Wróblewska - szlachcianka, prowadząc swoją piękną, rasową krowę. Bielską pozdrowiła z szacunkiem, mówiąc głośno "pochwalony". To święte słowo zaczynało na wsi każde spotkanie. A potem zapytała: - Powiedz Aniela, co tam u twojej synowej Apolonii?

Bielska nie spieszyła z odpowiedzią. - Synowa z wielkiego miasta to i mało rozmawia z wiejską kobietą. Ale widzę, że coś postękuje. Pewnie wie dlaczego, bo przecież sama jest położną... 

            - A więc czekasz na wnuka - domyśliła się Wróblewska.

            Aniela Bielska lubiła rządzić i w domu, i na wsi. Ale nie lubiła, żeby ktoś się wtrącał zanadto w jej sprawy. Odpowiedziała zatem sąsiadce sucho: - Pilnuj lepiej porządku ze swoimi krowami. Ja muszę iść do domu.

A po cichu pomyślała, że ta synowa to sprytnie jej Ksawerego w sobie rozkochała. Nie przez przypadek dała mu w Petersburgu album na fotografie. Oprawny w skórę, piękny i cenny. Młodzi przywieźli go z sobą na wieś, więc obejrzała po kryjomu. Tu nikt czegoś takiego jeszcze nie widział.

 

  Bardziej jednak od zdjęć elegancko ubranych osób "z towarzystwa", Anielę zdziwiła, ba zdenerwowała, dedykacja na wewnętrznej stronie albumu. Co ta Pola napisała Ksaweremu po rosyjsku? Taki wierszyk, sprytnie wykoncypowany...

"Wremia bystro letit (Czas szybko płynie)

 Wremia nas rozłuczit (Czas nas rozłączy)

 I w dalnej stranie (I w dalekim kraju)

 Pomnij ty Ksawery obo mnie (Pamiętaj Ksawery o mnie)."

 

   I co miał zrobić Ksawery po takiej dedykacji? Wyjechać w "dalną stranu" z Petersburga nie miał zamiaru, więc się Poli oświadczył.  I zaraz, cichaczem wzięli ślub. Mój Boże, tylko w mieście są możliwe takie bezeceństwa - biadoliła w duszy Aniela Bielska.        

Wróblewska ucichła. Patrzyła na zamyśloną sąsiadkę. Miała do Bielskiej duży respekt. Bielska też była szlachcianką i to z dziada pradziada. Pochodziła ze znanej w okolicy rodziny Treszczyńskich, więc dumnie nosiła głowę. A do tego jej mąż - a mój dziadek - Sylwester Bielski, był sołtysem w Albinowszczyźnie.

            Ich dom wyróżniał się w całej wsi. Zbudowany z grubych, dębowych bali, miał ściany wybite dodatkowo solidnymi deskami. A w nich umieszczono duże, na wzór miejski, okna, zaopatrzone w okiennice, w których powycinano pośrodku niewielkie serca. I na dachu nie było słomianej strzechy, tylko drewniane gonty.

            Mój dziadek Sylwester Bielski wraz z bratem Władysławem pochodzili z okolic Wilna. Przyjechali do krewnych, mieszkających nieopodal miasteczka kresowego Druja. Tak im się tutaj spodobało, że postanowili kupić po 10 hektarów ziemi i wybudować się. W środku wsi, zwanej Albinowszczyzna. Przy drodze prowadzącej z Przebrodzia do Drui. Tam, gdzie dwa domy oddzielał od gościńca rząd równo zasadzonych, wraz z budową, teraz już strzelistych świerków.

            Aniela weszła do kuchni i zajrzała do pieca. - Co ty Apolcia, jeszcze śpisz? Już jest po szóstej! Tutaj tobie nie Pietrograd (Petersburg). Tu wioska. Wstawaj!

            Moja babka zaglądnęła do sypialni, ale synowej Poli nie zastała. Szybko rozpaliła w piecu, nastawiła garnki, i zaczęła jej szukać. Niedaleko, bo Apolonia siedziała skulona na ławce w ogródku i głośno stękała z bólu.

            - Mamo, proszę nastaw dużo ciepłej wody, bo już czas. Będę rodzić.

            Teściowa bez słowa pobiegła i podłożyła do pieca. Potem pomogła synowej  dojść do łóżka. Pola także zaczęła wszystko przygotowywać: miski, mydło, krem, wodę utlenioną, pieluszki, koszulkę dla dziecka. I jako położna ze spokojem oczekiwała na rozwiązanie. Czyli na moje przyjście na świat.

            Wszedł jej mąż, tato Ksawery Bielski. Zapytał o samopoczucie żony i gdy Pola go uspokoiła, gorąco ją uściskał, życząc powodzenia. Po czym wyszedł do zajęć w gospodarstwie.

            Dziadek Sylwester rozmawiał cicho w kuchni z babką Anielą. Wszyscy w napięciu czekali na najważniejszy moment w młodej rodzinie.

            Pola postękując poprosiła o kubek wody. Aniela napoiła synową. I wyszła gdzieś na bok. Gdy wróciła, usłyszała cichy płacz dziecka. Poród odbył się błyskawicznie. Ledwie zaczęła pomagać synowej przy noworodku, gdy nadszedł Ksawery. - Czy to syn, czy córka? Czekam na syna - powiedział.

            - Synu, masz córkę. Pocałuj ją - pokazała mu dziecko Aniela. Pola była zbyt wyczerpana porodem.

            - Poluś - oświadczył tato, gdy już mnie zobaczył i pocałował - dziękuję ci za nasze pierwsze dziecko!

Tak przyszłam na świat w niedzielę, w dzień Świętej Trójcy, 14 czerwca 1919 roku. Na tej starej fotografii mam pięć lat i jest to jedyne moje zdjęcie z dzieciństwa jakie ocalało. Szarfa, jaką przewiązano mnie w pasie, należała do mojego taty. Zakładał ją, gdy podczas rewolucji w Petersburgu pełnił straż, broniąc zakładów rzemieślniczych przed rabunkiem.

 

 

 

            Moi rodzice przyjechali do Albinowszczyzny i zamieszkali u dziadków późną jesienią 1918 roku. Mieli za sobą trudy rewolucji, jaką przeżyli w centrum wydarzeń, w Petersburgu. Początkowo wcale nie chcieli z tego miasta wyjeżdżać, ale bolszewicki terror narastał. I kiedy Sylwester Bielski zachorował na serce i postanowił pozostawić ojcowiznę synowi - Ksaweremu, moi rodzice zdecydowali się przeprowadzić na wieś. Razem ze mną, bo już byłam w brzuchu mamy.

 

Tato, Ksawery Bielski wyjechał z Albinowszczyzny do Petersburga w 1911 roku. Miał wtedy 27 lat i był kawalerem. Ale to nie on jest na tej fotografii, lecz jego kuzyn Antoni Rozwadowski, który go namówił do szukania szczęścia w stolicy rosyjskiego imperium. Powiedział: - Ksawery masz talent do szycia, dlaczego zamiast jesionek dla ubogiej szlachty nie masz szyć fraków dla bogaczy? I Ksawery posłuchał, zresztą to samo doradził mu ojciec Sylwester: - Próbuj, boś młody.  Na wieś, do mnie, zawsze możesz wrócić. Tam zamieszkasz u Antoniego zanim się urządzisz. A pieniądze na początek ci dam. 

  

Wujek Antoni Rozwadowski miał niezwykłą fantazję i romantyczną duszę. To on odegrał wielką rolę w zapoznaniu mojej mamy i taty, gdyż zaciągnął go na modne wówczas ślizgawki. Ojciec bowiem tak był zajęty swoją pracą, że świata poza zakładem krawieckim nie widział. A czas uciekał. I trzeba było szukać żony. Czy znalazł ją Antoni - nie wiem. Opowieści rodzinne milczą na temat jego dalszych losów. Ale sądząc nawet z tego zdjęcia, na którym odgrywa postać "romantycznego" powstańca z rewolwerem i nahajem (biczem) w ręku, zapewne zginął w rewolucyjnym zamęcie. Bo rewolucja jak wiadomo, "najpierw zjada swoje dzieci".

 

Jako utalentowany krawiec, Ksawery Bielski szybko dorobił się własnego zakładu, w którym zatrudniał kilku praktykantów. Ten najzdolniejszy jest na fotografii. Niestety, nie pamiętam jego imienia, choć często przewijało się w rodzinnych opowieściach o "starych, dobrych, carskich czasach".  Zakład taty specjalizował się w odzieży męskiej, zwłaszcza we frakach i wyszukanych strojach na bale oraz uroczystości.

 

 

 

            Tam, w Petersburgu, stolicy rosyjskiego imperium, poznał mądrą i miłą pannę - Apolonię Karaszewicz, która kształciła się na położną a w czasie wolnym zachwycała bywalców miejskich ślizgawek. Na łyżwach jeździła wspaniale. A jej długie warkocze aż śmigały w powietrzu gdy kręciła piruety. Ksawery ledwie za nią nadążał, ale widać bardzo się starał, bo w końcu zawarli znajomość. W czym, jak wspomniałam, pomógł im wujek Antoni Rozwadowski. Jak się okazało, Pola pochodziła z tych samych okolic co on, z powiatu Brasław, z nieodległej od Albinowszczyzny - Struniewszczyzny w gminie Słobódka.  Młodzi uznali to za „znak od Boga”. Po krótkiej znajomości, zakochani w sobie „po uszy”, wzięli ślub.

Mam wciąż list, jaki mój dziadek Sylwester wysłał na adres syna do Pietrogradu, 14 lutego 1915 roku (ul. Trocka, dom nr 15/17, mieszkanie nr 154). Napisany kresową polszczyzną jest błogosławieństwem jakie dają Sylwester i Aniela Bielscy – synowi Ksaweremu na małżeństwo z Apolonią Karaszewicz. Już po fakcie, bo młodzi stanęli przed ołtarzem bez wcześniejszej zgody rodziców, co w tamtych czasach było czymś niesłychanym.

Oto fragmenty (pisownia oryginału): „Nieposłuchałeś i pomimo naszej woli postąpiłeś, więc jeśli ci to na dobre niewyjdzie to do siebie samego będziesz się krzywdził. Bo jeżeliśmy ci może i niemiłe uwagi pisali to jedynie z obawy i naszej troskliwości o twoje przyszłe życie. Więc pomimo to wszystko jako jesteśmy Rodzice nie bacząc na twój upór posyłamy wam nasze Błogosławieństwo. (…) Ale w każdym razie radzimy opuścić ten Petersburg, bo w najlepszych przy twoim zdrowiu warunkach w zepsutem miejskim powietrzu możesz postradać zdrowie. A powtóre nikt nie wątpi, ze jak nastanie gorący czas to w Pietrogradzie na pewno się pojawi epidemia”.

            Młoda żona – Apolonia, która wciąż uczęszczała na petersburskie ślizgawki, wpadła „w oko” któremuś z carskich dygnitarzy. I ten, gdy dowiedział się, że dziewczyna jest mężatką, po rycersku zaproponował jej funkcję ochmistrzyni w należącym do cara Błękitnym Pałacu. Pola się zgodziła i cały rok pracowała na tej zyskownej posadzie, ucząc się przy okazji od podległych jej kucharek sztuki wykwintnego gotowania.

 

Na tym zdjęciu, wykonanym rok po ślubie (Petersburg, 1916), obok moich rodziców  siedzi z prawej strony brat taty – Stanisław Bielski. Późniejszy Legionista, zginął podczas walk o Wilno.

 

 

 

 

Ksawery, jak to młody małżonek, stawał się coraz bardziej o żonę zazdrosny. Nie tylko z powodu jej urody i wzięcia. Bolało go serce najbardziej z racji większych zarobków żony, znacznie przewyższających cały dochód jego świetnie prosperującego, krawieckiego zakładu. Dlatego coraz częściej myślał i mówił o zamknięciu interesu w Petersburgu i przeniesieniu się na wieś. Do Albinowszczyzny, gdzie ojciec czekał na powrót syna, by z powodu sędziwego wieku przekazać mu gospodarstwo. Ale Pola była temu zdecydowanie przeciwna. I dopiero dramat rewolucji październikowej 1917 roku, gdy po obaleniu cara ona straciła posadę ochmistrzyni, a jego zakład krawiecki doszczętnie obrabował tłum – wskazał na jedyne, rozsądne wyjście – wyjazd na wieś.