MY - KALISZ POMORSKI - OKOLICE - ŚWIAT
O czym szumią kaliskie drzewa

W Kaliszu Pomorskim mam kilka ulubionych drzew. Jednak najbardziej sobie cenię tę właśnie wierzbę (na zdjęciu widok z lutego 2013 r.). Posadziła ją moja Mama, w dawniej naszym ogródku, kiedy miałem 12 lat. Drzewo wybujało, gdyż rośnie tuż nad Rzeczką, jak nazywaliśmy zawsze kanał łączący jezioro Młyńskie z Bobrowem Małym. Rzeczką, w której pływały świńskie wnętrzności i krowie łby, wyrzucane z nieczynnej dziś rzeźni obok stacji benzynowej na ul. Toruńskiej. Rzeczką, w której o mało co się nie utopiłem, mając lat zaledwie cztery. W której wreszcie łapaliśmy rybki cierniki, pijawki oraz zarazki tyfusu po umyciu w tej wodzie, i schrupaniu, wyrwanych z grządki marchewek.

Na tę wierzbę patrzyłem z zachwytem nie tylko latem, i nie tylko ja. Przyciągała oczy swoimi drżącymi na wietrze, płaczącymi gałązkami oraz barwą żółknących liści, czy ich świeżą zielenią na wiosnę. Znam osobę, która pod jej wpływem zaczęła nawet pisać wiersze. A moja Mama, siadając pod tym drzewem, jak pod ogromnym parasolem, zawsze mówiła, że w jego cieniu nabiera się sił.

Tak było długie lata, obdarzające sprawiedliwie upływem czasu: nas, drzewa oraz krajobraz miasteczka, z którego wykruszali się ludzie, wykruszały drzewa oraz budynki. I tej wspomnieniowej poezji już wystarczy. Na pokazanych tu zdjęciach, „moja” wierzba zasłania widok na błyskające w oddali jezioro Młyńskie, a dokładnie na jego drugi brzeg, tam gdzie znajduje się stadion i korty tenisowe.

Minionej jesieni, z mostu nad Drawicą na ul. Suchowskiej zrobiłem to właśnie zdjęcie. Pokazuje ono co widać za „moją” wierzbą, czyli ten kawałek świata, jaki ona przysłania (chociaż ostatnio jej konary mocno przycięto), patrząc w dal z parkingu przy starym transformatorze na ul. Świerczewskiego. Przyjrzyjmy się zwłaszcza drzewom na brzegu jeziora Młyńskiego, na prawo od łódki z rybakiem. Bo te właśnie brzozy i olchy będą głównymi bohaterami tej opowieści.

Tak ci „bohaterowie” prezentują się z drugiej strony, gdy ich obserwować z tarasu widokowego, urządzonego niedawno nad  miejskim stadionem. Teraz to głównie brzozy. Dawniej były to głównie olchy. I swoim wzrostem odmierzały lata, w jakich kolejni fotografowie, chodząc po wzgórzach nad stadionem (Niemcy nazywali je Russenberge), robili zdjęcia panoram miasta. 

Stare olchy swoim wyglądem precyzyjniej określały datę wykonania zdjęcia, niż stemple pocztowe na pokazujących te drzewa widokówkach (na współczesnej fotografii lotniczej, dla jeszcze lepszej orientacji w terenie, zaznaczyłem miejsce gdzie rosły). Bo po czym możemy poznać, w którym roku uwieczniono daną panoramę miasta? W Kaliszu Pomorskim takim momentem przełomowym było pojawienie się w krajobrazie budynku czerwonej szkoły (rok 1901).  Ale potem? Albo gdy szkoły nie obejmował obiektyw?

Aby sprawę jeszcze przybliżyć, spójrzmy na tę widokówkę. Wydrukowano ją na przełomie lat 20 i 30. XX w (firma G. Müller). Zaświadcza o tym napis: „Bad und Luftkurort Kallies i. Pomm.”, jaki stosowano wtedy w celach reklamowych. Zatem jesteśmy przeświadczeni, iż tak wyglądał nasz kurort tuż przed wybuchem II wojny światowej. Tymczasem nic bardziej błędnego…

Oto pocztówka tego samego wydawcy, z podobnym widokiem miasta, datowana (stempel pocztowy) na rok 1899! Domy mogły się nie zmienić przez 30 lat. Ale drzewa? Zauważmy, iż ich korony mają dokładnie takie same kształty. Zatem G. Müller  przedrukował swoje stare zdjęcie po kilkudziesięciu latach. Oczywiście wolno mu było. Ale jaki może to dzisiaj wprowadzić zamęt w umyśle historyka, który nie zwróci uwagi na identyczne formy drzew lub nie posiada obu kartek pocztowych.

Podobnie niezły zamęt może wprowadzić kolejna pocztówka, wysłana z Kallies 1 czerwca 1938 roku. Choć na odwrocie nadawca napisał pozdrowienia do bliskiej osoby, to zakończył korespondencję obowiązującym wówczas we wszelkich kontaktach sformułowaniem „Heil Hitler”. Znowu, czy tak wyglądało wtedy miasto?

Oczywiście, że nie. Na tej kartce datowanej (stempel pocztowy) na rok 1906, miasto prezentuje się podobnie. Ale układ interesujących nas drzew nad brzegiem jeziora jest identyczny. Stąd wiemy od razu, iż pocztówka poprzednia, wysłana w roku 1938, przedstawia widok Callies (tak do roku 1913 nazywało się miasto) z początku XX w.

To, że miasto mogło się nie zmienić, ale drzewa musiały – widać na kolejnej pocztówce. Wysłał ją z Kallies 3 lipca 1915 roku ktoś, kto poznawał miasteczko głównie z perspektywy kufla w restauracji Schlosswall (wskazana strzałką). Popatrzmy na nasze olchy. Jak urosły w porównaniu do dwóch poprzednich zdjęć z początku wieku, czyli przez kilkanaście lat.

Przy okazji warto porównać dwie kolejne pocztówki z lat 30. XX wieku. Są pozornie takie same. Wydał je także G. Müller i opatrzył identycznym numerem serii: 7855. Tu akurat nie zwracajmy uwagi na drzewa (mają ten sam układ co na zamieszczonej wcześniej pocztówce z 1906 r.). Popatrzmy na pierwszą kartkę. Z prawej strony, w połowie wysokości (zaznaczyłem strzałkami) widać charakterystyczny (dwuszczytowy) dach czerwonej szkoły. A co w tym samym miejscu mamy a kartce drugiej? Zamiast dachu szkoły widnieje tam dach miejskiego ratusza. Poza tym zgadza się wszystko. Taka ciekawostka mogąca znowu wprowadzić w błąd. Podobnie jak fakt – ale to już wiemy – iż to panorama miasta z początku XX wieku a nie z jego lat 30.

Na kolejnych dwóch pocztówkach także porównamy drzewa, lecz już rosnące gdzie indziej. Są, jak widać, hen na horyzoncie, gdzieś pomiędzy Kaliszem Pomorskim a Białym Zdrojem. Bardziej przypominają plamy na nieboskłonie niż brzozy, olchy, dęby czy buki. Ta kartka została wysłana z Kallies 11 czerwca 1918 roku.

A oto jej młodsza siostra. O tym, że obie są tożsame, choć ta wydrukowana w zbliżeniu, dowodzą właśnie kształty drzewo podobnych plam na horyzoncie. Ale znowu ta pocztówka ma stempel z roku 1906 i wydrukował ją nie Müller ale Eduard Lemke. Co znaczy, że pocztówka Müllera po raz kolejny przedstawia obraz miasta wcześniejszy, niż na to wskazuje stempel.

Jak więc faktycznie wyglądał Kallies od strony Russenberge tuż przed wybuchem II wojny? Uważam, iż właściwa jest ta pocztówka, ze stemplem przybitym na poczcie 5 października 1936 roku. Nasze drzewa nie tylko tu podrosły, ale też zagęściły się. Ponadto mamy dodatkowe wskazówki. Otóż ul. Mickiewicza za Bobrowem Małym nie jest jeszcze zabudowana (stawiano tam domy właśnie po roku 1936) a dodatkowo widać już domki letniskowe na plaży nad Bobrowem Wielkim, które zaczęto tam stawiać wcześniej.

Miejsce, skąd zrobiono poprzednią fotografię wciąż istnieje. I pozostaje nie odkryte, choć porośnięte drzewami. Na tym zdjęciu pokazałem dębową aleję, prowadzącą na jeden z wierzchołków łańcucha wzniesień zwanych Russenberge, czyli Rosyjskimi Górami. Tych wzniesień jest kilka i ciągną się nad północnym brzegiem jeziora Młyńskiego od ul. Suchowskiej po ul. Drawską. Ich zboczami prowadziły spiralnie, obsadzone dębami alejki spacerowe. Część z nich się zachowała. Warto je odszukać.

A o czym szumi ta aleja starych lip (z lewej) i starych olch (z prawej)? Oczywiście o przedwojennych czasach, albo czasach dawniejszych, gdy ul. Suchowska (to zdjęcie zrobiłem w kierunku stadionu) była jeszcze wyraźniejszą groblą dzielącą jezioro Młyńskie na pół. Tak jak jezioro Bobrowo, podzieliła na dwa, idąca również groblą ul. Mickiewicza. (Więcej na ten temat piszę w tekście o „Kaliskich błotach”).

Jezioro Młyńskie, od strony Rosyjskich Gór okalały brzozy. Te wyłamane, widziałem codziennie z okna mojej kuchni gdy mieszkałem przy ul. Świerczewskiego. Moja Mama wyhaftowała nawet makatkę z ich widokiem. Z tych drzew zawsze skakaliśmy latem do wody. Właśnie tu, prostopadle do brzegu jeziora, zaczyna się głęboki wąwóz. Po jego lewej stronie zachowały się jeszcze ślady kamiennych schodów prowadzących w górę, na ścieżki jakie wiodły dookoła jaru w kierunku stadionu.

Z kolei ścieżki wokół Bobrowa Wielkiego obsadzono przed wojną topolami. Wybujały wysoko jak ta. I kończyły żywot tak samo, padając ze starości, albo pod uderzeniem pioruna. Z ich pni obdzieraliśmy korę robiąc z niej małe łódki. A nasi starsi koledzy z tych okorowanych pni wyciosywali dłubanki. Chyba już tylko na palcach obu rąk da się policzyć te ocalałe topole.

Gdyby nie widoczny w oddali, charakterystyczny grobowiec przedsiębiorcy budowlanego Alberta Wittchowa, trudno byłoby poznać, iż to Stary Cmentarz. Jego aleje tak bardzo zarosły, a wyznaczające je lipy tak bardzo sięgają nieba, że przypominają dziewiczą puszczę. Tymczasem to centrum miasta. O czym szumią te lipy? Oczywiście o przemijaniu. Ale same mają się dobrze.

Gorszy los spotkał lipy otaczające kaliski kościół. Były tak potężne, że ich konary zagrażały budynkom i samej świątyni. Dlatego znacznie przycięto ich korony. Kilka drzew pozostawiono szczęśliwie w pełnej krasie. Są ogromne. Mają tyle samo lat co kościół, czyli ponad dwa wieki. Stosownie do tak sędziwego stanu, szumią dostojnie pomiędzy świątynią a restauracją i targowiskiem.

Mało kto pamięta jakie drzewa rosły kiedyś w miejscu widocznej na tej fotografii szkolnej bieżni i boiska. We wrześniu wszystkie były na przerwach wręcz oblepione. Tak napychaliśmy się na zapas białymi morwami. A popołudniem przychodziło się tu po liście, gdyż w wielu domach (u mnie też) hodowano wtedy jedwabniki a te żywiły się właśnie zielonymi liśćmi morwy. Kiedy je wycięto w pień, nie wiem, ale z pewnością lata temu.

Na koniec moje ulubione zdjęcie (zrobił je niemiecki fotograf  Reinhard Kemmether) z najpiękniejszymi, kaliskimi drzewami. Każdy je rozpozna. To lipowa aleja prowadząca przez park do pałacu. Przed wojną powadziła obok wielkiego kwietnika, wprost do właścicielki Rittergut Kallies Anny Zühlke. Pani wielkiego serca, które pękło, gdy musiała opuścić swoje ukochane miejsce. I o tym też szumią te drzewa.

 

Bogumił Kurylczyk