MY - KALISZ POMORSKI - OKOLICE - ŚWIAT
Spory o nazwę kaliskiego pałacu
  Odnowiony przed kilku laty pałac, stanowiący teraz miejsce różnorodnych spotkań - nazywany jest oficjalnie Pałacem Wedlów. Tymczasem... to zwykła nieprawda, bowiem renesansową rezydencję, czyli pierwszy pałac w mieście, a nie dwór czy zamek, wzniosła władająca nim w ciągu pięciu wieków (od XIV do XVIII) rodzina Güntersbergów, nie zaś Wedlów, do których nasze miasto należało zaledwie 25 lat (od 1350 do 1375 roku). Wedlowie postawili tu jedynie dom rycerski i pozostało po nim kilka kamieni, zachowanych w pałacowych murach do dziś. Ale o tym będę pisał dalej.

 

Jednak renesansowego pałacu Güntersbergów (takiego jak na miedziorycie Mathiasa Meriana z roku 1652) też już nie ma, bowiem budowlę niszczyły kolejne pożary, a ostatecznie ten największy, 18 maja 1771 roku, który doszczętnie strawił niemal wszystkie domy. I tak, jak na odbudowę naszego miasta dał pieniądze z państwowej szkatuły (a nie prywatnej, jak głosi legenda), król pruski Fryderyk Wielki (więcej na ten temat piszę w tekście „Wielki pożar i trzech Fryderyków”) - tak wydzielił z niej część na odbudowę kaliskiego pałacu. Należał on wówczas do barona Krystiana Wilhelma von Reck.

 

Baron von Reck (herbu głowa byka) posiadł kaliskie włości, wyceniane na ponad 30 tys. talarów, żeniąc się tak bogato w roku 1739 z Apolonią Jadwigą (Apolonia Hedwig)  von Güntersberg, młodszą córką Ewalda Fryderyka von Güntersberg (herbu trzy głowy dzika). Po jego śmierci (w roku 1732) oraz śmierci bezdzietnego brata (Hansa Adama, w roku 1734), właśnie dwie córki Ewalda Fryderyka - starsza Krystyna Elżbieta i młodsza Apolonia Jadwiga, zostały ostatnimi spadkobierczyniami całego majątku rodziny von Güntersberg. Podzieliły go tak, że część zamkową (kaliską) objęła Apolonia Jadwiga (po pierwszym mężu von Rohr, a po drugim właśnie von Reck), natomiast część suchowską Krystyna Elżbieta (po mężu von Wedel).

 

Fryderyk Wielki ofiarował początkowo (26 czerwca 1771 r.) na odbudowę Kalisza Pomorskiego (Callies) 50 tys. talarów. Jednak już 12 września zwiększył kwotę do 80. tys. talarów. Tę poprawkę doskonale widać na pokazanym tu, własnoręcznym dopisku króla. Dodał w nim jednocześnie, iż von Reck (napisał mylnie „Rek”) powinien z tej kwoty odebrać część dla siebie i… „nie prosić już o więcej”. Dokładnie dopisek króla brzmi: "ich mus fuhr Calis 50.000 (poprawione na 80.000) RTl (pruskich talarów) betzahlen, da krigt der Rek seine Portion mit, mehr kan er nicht verlangen".

 

Straty poniesione w wyniku pożaru baron von Reck wycenił w liście do króla Fryderyka Wielkiego na 3.500 talarów. Oczywiście nie otrzymał aż tak wielkiej sumy. Zaprojektowany przez królewskiego architekta Fryderyka Holsche nowy pałac miał kosztować 1.600 talarów. Jak to widać na zachowanych planach tej budowli, była raczej skromna i przypominała dwór: z sutereną, wysokim parterem oraz mansardowym dachem. Jej fronton zaplanowano jako niesymetryczny (taki jest i obecnie), gdyż po stronie prawej ma trzy okna, a po lewej – cztery. Za to symetrycznie (w stosunku do długości dachu) rozstawiono dwa kominy, które teraz są symetryczne, ale względem wejścia głównego.

 

Jednak to nie baron von Reck odbudował kaliski pałac. Umarł bowiem w 1772 roku i wszelkie prace wstrzymano do czasu, kiedy jego i żony Apolonii (z domu von Güntersberg) jedyna córka – Christie Wilhelmine poślubiła tajnego radcę Ludwika de Beausobre (herbu srebrna gwiazda z czerwoną literą "F"), wnosząc mu w wianie majątki w Kaliszu Pomorskim (Callies), Pomierzynie (Pammin), Poźrzadle Wielkim (Gross Spiegel) oraz Sienicy (Jakobsdorf).

 

Prezentowany tu plan zagospodarowania otoczenia kaliskiego pałacu, datowany 25 sierpnia roku 1774, sporządzono dla tajnego radcy Beausobre. Widać na nim rzut rezydencji oraz usytuowanie ogrodów i położony tuż nad Drawicą  browar. Radca musiał zatem dodać sporo pieniędzy (zapewne z majątku żony, wnuczki Ewalda Fryderyka  von Güntersberg) do darowizny króla, by rezydencja uzyskała obecny wygląd. Czyli, by powstał zamiast parterowego dworu, piętrowy pałac, wówczas powiększony o prostopadle usytuowaną oficynę (rozebraną po II wojnie). Ludwik Beausobre zmarł w roku 1783 i wdowa po nim, Christie Wilhelmine sprzedała cały kaliski majątek landratowi (staroście) drawskiemu Georgowi Friedrichowi Felixowi von Bonin, herbu biały baranek. Warto wiedzieć, iż żona landrata von Bonin, Friederike Henriette (z domu von Manteuffel), zorganizowała poczęstunek dla królewskiej pary - Fryderyka Wilhelma III i królowej Luizy - gdy uciekając przed wojskami Napoleona, ich karoca zatrzymała się na kaliskim Rynku, 29 października 1806 roku.

 

Kolejni właściciele kaliskich dóbr (było ich czterech: von Manteuffel, von Sydow, Schuster, König) już nie rozbudowywali pałacu. Wreszcie, w stanie takim, jaki pozostał po Ludwiku Beausobre, zakupił go w roku 1880 Johann Zühlke. I gdy zmarł w roku 1909, majątek odziedziczyła żona Johanna - Anna Zühlke.

 

Przed wybuchem II wojny zarządzanie kaliskimi dobrami przejął adoptowany syn Anny – Horst Zühlke a jego żona Charlotte prowadziła księgowość. Poprzednia właścicielka przeniosła  się z pałacu do oficyny. Miała z niej zresztą lepszy widok i na ogród (kochała kwiaty) i na zabudowania gospodarskie po drugiej stronie (tam, gdzie dawniej były magazyny GS-u a obecnie są działki budowlane na sprzedaż).

 

Anna Zühlke była kobietą szlachetną i skromną o wielkiej dobroci serca. Nie tylko znakomicie zarządzała majątkiem po śmierci męża, ale też traktowała swoich pracowników jak rodzinę. Dlatego obchodzono w pałacu wspólnie wszystkie święta a szczególnie Boże Narodzenie, kiedy każdy pracownik otrzymywał od Anny jakiś upominek. Wiem to od jej wnuka – Hansa Joachima Zühlke. To on napisał znakomitą książkę o właścicielach kaliskiego zamku („Schloss Kallies und Seine Besitzer”), z której pochodzi wiele zamieszczonych tu informacji i fotografii.

 

Popatrzmy teraz na najstarszą, kaliską pocztówkę z pałacem (przełom XIX i XX wieku). I  powróćmy do sprawy zasadniczej, czyli błędnej - ba - nieprawdziwej nazwy najstarszego, kaliskiego zabytku. Zatem, powiedzmy raz jeszcze, ale sięgając najgłębiej w historię, dlaczego to nie może być ani zamek, ani pałac Wedlów?

 

Na to zasadnicze pytanie odpowiem posługując się ustaleniami Grzegorza Jacka Brzustowicza, zawartymi w jego książce "Rycerze i Młyn Szlifierski". Jak czytamy na str. 26: "Pierwszy zamek w Kaliszu wznieśli jeszcze za panowania Piastów w XIII wieku, Kenstelowie. Dokumenty wskazują, że zamek musiał istnieć jako siedziba rycerza Janusza Kenstela, w 1286  roku". Historycy się zgadzają, że Kenstelowie byli rodem polskim, mającym w herbie głowę jelenia. Uważa się też, iż rodzina ta została z czasem wchłonięta przez ród von Güntersbergów, gdyż wielu z nich nosiło potem przydomek Kenstel.

 

To właśnie Kenstelom, jak przypuszczają historycy, zawdzięcza Kalisz swoją nazwę. Byli oni bowiem związani z Piastami kaliskimi (z Kalisza Wielkopolskiego) i właśnie stamtąd mogli tę nazwę przenieść na Pomorze. Nie wnikając w zawiłości dziejów, dokumenty stwierdzają, iż w 1313 roku zamku już nie było, a teren po rozebranym (zniszczonym?) budynku, margrabia brandenburski Waldemar nadał miastu założonemu dziesięć lat wcześniej. Przy okazji warto zobaczyć akt założenia Kalisza (Calis), podpisany przez czterech margrabiów: Otto, Konrada, Jana i Waldemara, 14 września 1303 roku w Dankowie (Tankow), zamieszczony w Codex diplomaticus Brandenburgensis, część 1, tom XVIII, str. 101.

 

  Ze Średniowiecza wracamy do dzisiaj. Otóż Brzustowicz twierdzi, iż zamek Kenstela stał w innym miejscu, niż zamek stoi obecnie, ale nie podaje gdzie. Myślę, iż najbardziej prawdopodobną jego lokalizacją była wyspa na jeziorze Młyńskim, uwidoczniona na panoramie miasta sporządzonej przez Daniela Petzolda w 1715 roku, i nazywana Schlosswerder. Po częściowym osuszeniu tego jeziora w wieku XIX, stała się ona półwyspem, jaki istnieje do dziś. Do 1945 roku funkcjonowało na nim duże centrum rozrywkowe (restauracja, pensjonat, sala balowa, muszla koncertowa, kręgielnia) nie bez kozery nazwane Schlosswall. A potem urządzono w tych budynkach - niesławnej pamięci, bo antyekologiczną - kwaszarnię ogórków.

 

Ród von Wedlów przejął na własność Kalisz, jako miasto prywatne, w roku 1350 i posiadał go zaledwie ćwierć wieku. Tylko w tym czasie mogli oni wybudować tu swoją siedzibę. Brzustowicz podkreśla (str.27), że na rok przed utratą Kalisza przez Wedlów (w 1374 roku), „był to jeszcze Haws, Hus, czyli dwór obronny”. Dopiero w  1378 i 1399 roku budowlę nazwano zamkiem (Schloss), a zatem oprócz tzw. domu mieszkalnego rycerzy, którego resztki – jak wcześniej wspomniałem - przetrwały do dziś, powstał cały "system obronny: mury, fosy i wieże".

 

Zamek mogli zacząć stawiać Wedlowie lub, co pewniejsze, sam margrabia, który władał Kaliszem przez trzy lata (1375-1378), zanim objęli go Jakub i Henryk Güntersbergowie na mocy nadania wystawionego w Pradze (19 lipca 1378 roku) przez cesarza Karola IV. W każdym razie to ten ród, mający w herbie trzy głowy dzika, ma niekwestionowane zasługi w budowie zamku, jego odbudowie po licznych walkach i pożarach, wreszcie w rozbudowie i przekształceniu na renesansową rezydencję w końcu XVI wieku. I dopiero od tego czasu można mówić o kaliskim pałacu. Tymczasem na najważniejszych polskich portalach, poświęconych zamkom, czytamy, iż  ten w Kaliszu Pomorskim wybudowali von Wedlowie (patrz: www.polskiezabytki.pl  czy www.zamki.pl). 

 

Dodatkowo na tym pierwszym portalu podaje się, iż "działania wojenne przyniosły pałacowi znaczne zniszczenia, po jej zakończeniu rozebrano południowe skrzydło". I to jest dopiero przekłamanie. Po wojnie bowiem, co doskonale pamiętają pierwsi osadnicy, w tym moja Mama - pałac stał. W równie dobrym stanie jak jego południowe skrzydło, które było zamieszkałą oficyną (miała sutereny i wysoki pater). Widać ją zresztą na tej fotografii z końca lat 40 (pochodzi z okładki wspomnianej książki Hansa Joachima Zühlke). Widać też, że mury celowo niszczono, odzyskując cegłę, na co wskazują równo rozebrane ściany narożnika na pierwszym piętrze. Zachowały się dokumenty („Sprawozdanie z osiągnięć Miejskiej i Gminnej Rady Narodowej w Kaliszu Pomorskim w latach 1945-1950”), gdzie z dumą podkreślono, iż miasto „przekazało na odbudowę Warszawy aż 1.850.000 sztuk cegieł”.

 

W reprezentacyjnym pokoju mieszkania mojej rodziny (w Kaliszu Pomorskim przy ul. Świerczewskiego), zwanym stołowym, stało jak doskonale pamiętam, wielkie, ozdobne lustro (na zdjęciu). Pewnie kryształowe, bo bez żadnej rysy na szklanej tafli. Drewniana, pomalowana na złoty kolor rama była bardzo bogato zdobiona. Mój ojciec kupił go za butelkę wódki od handlarzy przedmiotami pochodzącymi z kaliskiego pałacu. Tym interesem zajmowały się dwie rodziny, powszechnie znane wśród  pierwszych osadników, mieszkające przez kilka powojennych lat w oficynie. Lustro, po wyprowadzce Mamy z ul. Świerczewskiego, trafiło do pracowni krawieckiej pana Kowalewskiego na ul. Rybackiej. I co się z nim stało dalej - nie wiem.

 

Te znane z nazwiska pierwszym osadnikom rodziny, wyprowadziły się, gdy sprzedały co było i spaliły w piecach wszystkie połogowe klepki, ramy okienne, drzwi, schody a nawet  część belek konstrukcji dachowej na pałacu. Ale ona i tak trzymała się mocno, bo dach runął dopiero w latach 60. Wtedy też rozebrano oficynę, gdyż konserwator wojewódzki w Koszalinie uznał, że nie jest zabytkowa. Natomiast sam pałac, który dotąd dogorywał jako bezpańska ruina, przykryto dachem i podreperowano, dzięki czemu przetrwał w stanie jak na zdjęciu z roku 2003, aż do całkowitej odbudowy.

 

Odkąd pamiętam, w Kaliszu Pomorskim zawsze mówiło się o pałacu – „pałac”. I wskazywało mylnie grobowiec rodziny Wittchow (przedsiębiorców budowlanych) na Starym Cmentarzu, jako na miejsce spoczynku właścicieli kaliskich dóbr zamkowych. Tymczasem, jako patroni kaliskiego kościoła, mieli zapewnione miejsce pochówku w jego krypcie. Przypomnijmy jak wyglądała siedziba rodziny Zühlke tuż przed feralnym dla miasta 11 lutym 1945 roku, kiedy wkroczyli tu na prawie trzy tygodnie, radzieccy zdobywcy. I podkreślmy to, że pałacu, opuszczonego kilka dni wcześniej przez właścicieli, ani nie zburzyli, ani nie spalili - w przeciwieństwie do wielu innych budynków w centrum.

 

Obecna nazwa Pałac Wedlów pojawiła się wraz z jego odbudową w urzędowych dokumentach. I ma się nijak do historycznej prawdy oraz do określeń potocznych. Choć wymawia się dobrze, gdyż budzi skojarzenia… z czekoladą. Z kolei bardziej adekwatna nazwa: Pałac Güntersbergów może być do wymówienia i zapamiętania zbyt trudna. Zresztą jest ona także, jak się dowiedzieliśmy, nie do końca prawdziwa.

Czyli pałac, ale jaki lub kogo? Uważam, iż najlepiej byłoby ogłosić na tę nazwę konkurs. Niech wypowiedzą się wszyscy zainteresowani, dołączając rzecz jasna do swoich pomysłów - uzasadnienie. Bo taki konkurs, to coś zupełnie innego niż plebiscyt na wybór miejskiej maskotki.

 

Bogumił Kurylczyk