MY - KALISZ POMORSKI - OKOLICE - ŚWIAT
Komu bije kaliski dzwon?

     Miałem wtedy sześć lat. Pamiętam, jak do grubej, długiej liny, biegnącej w ciemności na wierzchołek kościelnej wieży, podskoczył mój starszy brat. Był ministrantem, i to zaufanym, bo tylko takim ksiądz proboszcz Brzozowski pozwalał samodzielnie bić w wielki dzwon. Uwieszony na linie brat opadł wraz z nią w dół, na podłogę podestu drugiego piętra wieży. Znowu podskoczył i opadł na linie. Jak zapowiedział, dopiero za czwartym razem rozległo się pierwsze uderzenie. Następne były coraz mocniejsze, aż żelazne serce ożywiło spiż, który drgając zaczął rozsyłać na cztery strony świata  potężne dźwięki. Gdy brat pozwolił teraz i mnie złapać się za linę, pomagając mi rzecz jasna, rozhuśtany dzwon podnosił nas obu w niebiosa.

             Dopiero za którymś podniesieniem odważyłem się, będąc tam w górze pod dzwonem, otworzyć oczy. Zobaczyłem akurat jak uderza serce i zamknąłem powieki, bo tak bardzo nade mną zagrzmiało. Potem już oczu nie zamykałem i gdy przywykły do ciemności, szukałem miejsca, do jakiego przymocowano linę. Jak wytłumaczył mi potem brat, lina była przywiązana do przeciwwagi. Dokładnie w połowie dwóch grubych belek, odchodzących w bok od jarzma na jakim zawieszono dzwon - i połączonych na końcach belką trzecią. Tłumaczył mi to, gdy schodziliśmy z wieży po stromych schodkach. A ja postanowiłem właśnie wtedy, chcąc też posiąść tę tajemną wiedzę i władzę nad kaliskim dzwonem... zostać ministrantem.

            Nic z tego jednak nie wyszło, bo wkrótce zaprzestano bicia w ów wielki, stary dzwon. Okazało się to zbyt niebezpieczne dla nadwątlonych upływem czasu, wiekowych belek, na jakich go tu, dwa stulecia wcześniej, zawieszono. Do zwoływania wiernych zaczęto używać więc drugi, mniejszy dzwon, co już nie łączyło się z atrakcją fruwania na linie pod niebiosa, więc i moja motywacja do ministrantury ucichła.

            Mniejszy dzwon, jak widać na fotografii, zawieszono współcześnie na stalowej ramie łamanej. Ta konstrukcja wprawdzie redukuje siły, jakimi oddziałuje kołyszący się dzwon na wieżę, ale kosztem tego, że tłumi jego dźwięk. W Niemczech nigdy nie stosowano, i do dziś nie stosuje się takich „antydzwonowych” rozwiązań. Tam po prostu naprawiają wieżę czy dzwonnicę.

            Wracamy do końca lat 60., gdy chciałem po raz drugi na własne oczy zobaczyć ten uśpiony teraz, milczący dzwon. I zawsze, idąc do szkoły, zaglądałem do kościelnej wieży, gdyż często miała ona otwarte drzwi. Niegdyś to było główne wejście do ewangelickiej świątyni. Jednak, kiedy po II wojnie stała się rzymsko-katolicka, do roli głównego wejścia awansowano dawne boczne drzwi pod chórem. Zaglądałem więc, i zwykle przeganiał mnie kościelny, albo strach. W dolnym pomieszczeniu pod wieżą, czyli dawnej kruchcie, przechowywano bowiem katafalk wraz z trumną i wszystkim co potrzebne do obrzędu pogrzebowego. Bywało, że w trumnie był już nieboszczyk, bo wtedy kaplica na cmentarzu jeszcze nie istniała.

            Bałem się, chociaż po drugiej stronie kruchty składowano elementy szopki na Boże Narodzenie oraz grobu na Wielkanoc. Grób pański, tak jak szopka, nie kojarzył mi się z niczym niemiłym, gdyż postać złożonego tam po ukrzyżowaniu Jezusa malowała moja mama. A za model posłużył jej właśnie mój najstarszy brat - ministrant. Jednak, choć brat patrzył na mnie z malowidła jako Zbawiciel, czyli uspokajająco, i na dodatek był to biały dzień, nie miałem odwagi przemknąć się obok nieboszczyka na prowadzące w górę wieży, drewniane schody.

             Wszedłem tam dopiero po wielu latach. I to w wielkiej tajemnicy przed księdzem proboszczem, gdyż już nie tylko konstrukcja zawieszenia wielkiego dzwonu, lecz także prowadzące tam schody groziły zawaleniem. Jednak to, co zobaczyłem z bliska, ba dotknąłem, warte było ryzyka. Wieża kaliskiego kościoła skrywa bowiem prawdziwy, zapomniany skarb. Niezrównany zabytek ludwisarskiego rzemiosła oraz świadectwo jednego z trzech przełomowych wydarzeń w dziejach miasta. A były nimi: założenie Calis przez czterech brandenburskich margrabiów w 1303 roku, wielki pożar Callies w roku 1771 oraz zdobycie i zniszczenie Kallies przez Armię Czerwoną w lutym 1945 roku. Tragiczny pożar oraz barbarzyńskie zniszczenie zabudowy, bo wyłącznie dla wojennych łupów, wymaga oddzielnego potraktowania. Tu zobaczmy, rzadko gdziekolwiek prezentowany, spisany po łacinie akt założenia miasta.

 

            Kiedy niedawno, już po raz trzeci zobaczyłem nasz milczący dzwon, zadrżałem. Może to bowiem ostatnia chwila by ten bezcenny dla dziejów miasta zabytek uratować? Zanim puszczą mocno pordzewiałe śruby jego mocowania. Zanim nadwyrężone, drewniane jarzmo najzwyczajniej w świecie pęknie...Wtedy, jak to doskonale widać na zdjęciu, dzwon spadnie i rozpryskując się w drobny mak, wyda ostatni jęk… 

             Dzwon, odlany 16 czerwca 1772 roku przez ludwisarza Friedricha Gottholda Körnera, prawdopodobnie na miejscu w Callies, ma inskrypcję upamiętniającą pożar miasta oraz króla Prus Fryderyka II (Wielkiego), który dał z własnej szkatuły 80 tys. talarów, co pozwoliło na odbudowanie – teraz już murowanych - domów oraz kościoła. I w niczym tego pozytywnego faktu nie zmienia jednoznacznie wiodąca (czyli negatywna) rola Fryderyka Wielkiego w doprowadzeniu do I rozbioru Polski właśnie w tym samym 1772 roku.

            Nie jest łatwo przetłumaczyć ten wiersz na język polski. Próbowałem to robić wielokrotnie. Ale mimo tych licznych prób, wciąż nie jestem zadowolony. Najbliższa wydaje mi się ta wersja:

                                     W ogniu Pan mnie stracił,
 
                                     nie oszczędził ni miasta, ni świątyni.

                                     Lecz potem miłosierdziem Pan nas wzbogacił,

                                     jam przykład tego, co łaska boska czyni.

                                    Bóg tak poruszył króla naszego serce,

                                    że i miasto i świątynię odbudował wielce.

                                    Zamiast chat, murowane domy ofiaruje,

                                   i niczego w zamian nie oczekuje.


             Z drugiej strony płaszcza dzwonu (płaszczyzny bocznej) znajduje się inna inskrypcja. Tu króla Prus Fryderyka II nazywa się nie tylko "łaskawym patronem wszystkich chrześcijan" (clementissimus patronus summus christianus) ale też wychwala się - poniżej dużego napisu (na tzw. wieńcu) - jego, "ojca kraju" (patris patriae), hojność (munificentia). Na samej górze dzwonu (tzw. hełmie) umieszczono datę wielkiego, nocnego pożaru (incendio nocturno) MDCCXXI 18 maj. I o tych dwóch mniejszych napisach nie wspomniano w żadnym, znanym mi źródle. Także w skądinąd rzetelnym i wyczerpującym opracowaniu jakim jest współczesne, wydane w Hamburgu, kompendium "Der Landkreis Dramburg".

     Pod imieniem króla Fryderyka II, ludwisarz umieścił na płaszczu dzwonu (widać to doskonale na zdjęciu) jeszcze jedno nazwisko - Christianus Wilhelmus de Reck - consiliarius regis intimus compatronus. To tajny radca królewski Christian Wilhelm von Reck, który był wówczas właścicielem dóbr rycerskich Callies i z tego tytułu patronem kaliskiego kościoła.


            Oby nasz zabytkowy dzwon znowu przemówił swoim wspaniałym głosem.  Przynajmniej każdego 18 maja, w rocznicę tragicznego pożaru miasta i 14 września w rocznicę założenia Kalisza Pomorskiego. I nie pytajmy za Hemingway'em komu bije ten dzwon? Bo jak wiadomo, "bije on tobie".

 

Bogumił Kurylczyk