MY - KALISZ POMORSKI - OKOLICE - ŚWIAT
Dookoła wieży kaliskiego kościoła
Tyle razy przechodzimy obok kaliskiego kościoła. Patrząc pod nogi na kocie łby, jakimi przed wiekami wybrukowano jego otoczenie, rzadko kiedy rozglądamy się dookoła, już nie wspominając o zerknięciu na wierzchołek wieży. Zresztą, umieszczony tam zegar i tak na ogół pokazuje co chce, jakby na jego wysokości czas się zatrzymał, albo biegł po swojemu. I tak się dzieje odkąd skończono budowę nowego kościoła, po wielkim pożarze miasta, jaki je doszczętnie spopielił w nocy z 17. na 18. maja 1771 roku. 


  Od tamtego pożaru oddzieliło już nas niemal ćwierć tysiąclecia.  Miasto Callies, wskrzeszone z popiołów jak feniks, stało się w XIX wieku modnym kurortem. Potem, od 1913 roku, zmieniono jego nazwę na  Kallies, a  po II wojnie – na Kalisz Nowy a następnie na Kalisz Pomorski. Wtedy też język niemiecki, w jakim przedtem rozmawiali przechodnie mijający kościelną wieżę, zamienił się na język polski. Podobnie polskie stały się tabliczki z nazwami ulic, czy szyldy nad sklepami. Ale sama świątynia, choć z ewangelickiej zamieniono ją na rzymsko-katolicką, jest niemal taka sama. Ważną zewnętrzną zmianą było (oprócz przybudówki od strony Solarisu), zamurowanie wejścia do kościoła od strony ul. Krzywoustego (Charlottenstrasse). Te drzwi widać na starej fotografii. A na współczesnej, w ich miejscu wisi krzyż. 

      

Na tym spacerze obejdźmy kościół ulicami, które do dziś tworzą Rynek miasta, choć starych, przedwojennych kamienic przy nim już nie ma. Zniknęły wszystkie, oprócz plebanii, więc od niej zacznijmy tę krótką wycieczkę po tym co jest i po tym, czego nie ma.

 

 

 Plebania stoi na rogu ulic: św. Wojciecha i Krzywoustego. W Kallies nosiły one nazwę (odpowiednio): Priesterstrasse i Charlottenstrasse. Wybudowano ją w tym samym czasie co obecny kościół, otwarty dla wiernych w 1781 roku. Oba gmachy, w przeciwieństwie do wszystkich innych wokół Rynku, nie ucierpiały wiele podczas bezlitosnego grabienia miasta (od 11 lutego do 1 marca 1945 roku) przez Armię Czerwoną. Jak widać po odpadających tynkach, siedzibę księdza proboszcza nadszarpnął tylko czas.

  Kierujemy się w stronę widocznej w perspektywie ulicy św. Wojciecha szkoły, a wcześniej gmachu dawnego sądu (żółty budynek po lewej stronie jezdni). Spacer  zaczynamy od pierzei wschodniej Rynku i kościół obejdziemy  zgodnie ze wskazówkami zegara. Otóż z plebanią, tam gdzie dziś nie ma nic prócz trawy, sąsiadował ongiś budynek Franza Fiebinga, handlowca prowadzącego hurtownię napojów alkoholowych. Słynął zwłaszcza z rozmaitych gatunków piwa. Można je było zamówić telefonując pod numer Kallies 32, albo przyjść i skosztować w piwiarni na miejscu.

 Mniej więcej na wprost wejścia do zakrystii kościoła parafialnego (tam gdzie widać na tym zdjęciu zaparkowane, niebieskie auto), stał spory dom i farbiarnia należąca do Willego Barnicka. Był on jednym z ostatnich w mieście farbiarzy, bo odkąd wyrób sukna przejęły parowe fabryki w Falkenburgu (Złocieńcu), w Kallies ta gałąź produkcji upadła. Pewnie dlatego, by zmienić branżę, w podworcu posesji Barnicka powstał warsztat naprawy i wyrobu kotłów, prowadzony przez Gustawa Schulza. Tędy też prowadziła mała uliczka (Farbergasse) łącząca Priesterstrasse (ul. Św. Wojciecha) z Wittwenstrasse (ul. Rybacką).

  Dochodzimy do miejskiego targowiska. Jego miejsce zajmował dawniej duży, oznaczony podwójnym numerem (Priesterstrasse 61/60), gmach Hotelu Dummer (widok od strony obecnego "Solarisu"), którego właścicielem był Robert Huwe. Były tu nie tylko wykwintne pokoje (reklamowane jako miejsce spotkań dla handlowców i właścicieli ziemskich), ale również urządzona w stylu myśliwskim restauracja i okazała  sala balowa na piętrze. Hotel posiadał stację benzynową firmy Dapolin oraz zapewniał gościom transport na dworce kolejowe. Jak pisano w ogłoszeniach, czas przejazdu na stację Kallies-Stadt (Mała Stacja) wynosił 10 minut, a na Hauptbanhof Kallies, czyli dworzec na Dużej Stacji (wtedy oddzielna miejscowość Kietz) – 30 minut.

To zdjęcie Hotelu Dummer (widok od strony zakrystii kościoła) wykonano wcześniej, gdy należał jeszcze do teścia Roberta Huwe - Otto Dummera. Był on razem ze swoim sąsiadem,  farbiarzem  Barnickiem, zapalonym myśliwym. Obaj przy piwie opowiadali o sobie uszczypliwe historyjki. Restaurator najczęściej przytaczał tę oto anegdotę o farbiarzu. Otóż raz zaczaił się on z flintą w lesie pod Kallies, by ustrzelić coś z dziczyzny. I nawinął mu się pod strzelbę stary kozioł. Wycelował, wystrzelił i nic. Zwierzę stoi dalej. Poprawił drugim nabojem, lecz kozioł wciąż ani drgnie. Zdenerwowany Barnick wygarnął więc całą serię i pobiegł zobaczyć te dziwy. Co się okazało? Zwierzę przygwoździł do drzewa już pierwszy strzał i dlatego po nim nie padło. Ale po wszystkich następnych było w mięsie tyle ołowiu, że już nie nadawało się na potrawkę z dziczyzny, którą miał przyrządzić Otto Dummer.

 Na skrzyżowaniu ul. Św. Wojciecha (Priesterstrasse) z ul. Kościuszki (dawniej Mühlenstrasse) skręcamy w prawo. Na samym rogu, tam gdzie dziś jest parking (dokładnie w miejscu czerwonego auta na tym współczesnym zdjęciu), stała kamienica o podwójnym numerze Priesterstrasse 62/63. Zajmował ją rymarz Bernhard Leistikow oraz siodlarz Paul Wollkopf.

Ta stara fotografia pokazuje narożne drzwi do warsztatu siodlarza Leistikowa. Natomiast na prawo od niej, tam gdzie dziś mamy ogród motelu „Solaris”, stała parterowa kamienica z dużą, ozdobną mansardą na poddaszu. Jej właściciel (Heinrich Vollbracht) początkowo miał tu zakład produkcji sukna, który przebranżowił potem na zakład hydrauliczny. Na jego tyłach, prawie na wysokości zachowanego do dziś gmachu sądu wraz z więzieniem (potem internat męski LO, obecnie ta wspomniana, pomalowana na żółto kamienica), znajdowała się słynąca z domowych wypieków cukiernia i piekarnia Louisa Hecklau.

Drugi, piętrowy budynek za domem Vollbrachta, zajmował  bardzo znany obywatel Kallies – wydawca, drukarz, dziennikarz i powiatowy radny w jednej osobie – Gustav Müller. Najwięcej widokówek miasta (czyli także większość tu zamieszczonych) pochodzi właśnie z wydawnictwa rodziny Müller. Podobnie jak wszelkie druki urzędowe  czy książeczki oszczędnościowe Städtische Sparkasse Kallies.

  Obok drukarni, księgarni i salonu wydawnictwa, w kamienicy Müllera przy Mühlenstrasse 114, znajdował się jeszcze sklep Dawida Salingera z wykwintną odzieżą oraz pracownia złotnika i zegarmistrza Paula Torno. Na starej pocztówce, kamienica Müllera to budynek z lewej strony. Po prawej mamy gmach Papenfussa, o którym będzie mowa dalej. Tam bowiem chodzili na zakupy wszyscy mieszkańcy Kallies - jak teraz do kaliskiej Biedronki.

 

   Ten jeden z najokazalszych, prywatnych gmachów w Kallies – dom handlowy działającej od 1828 roku firmy Gustava Papenfussa, stał na rogu ul. Kościuszki (Mühlenstrasse) i ul. Wolności (dawniej Friedrichstrasse), w miejscu gdzie dziś mamy „Solaris”. Na zdjęciu widzimy boczną, mniejszą fasadę gmachu Papenfussa od strony ul. Wolności.

A tu mamy narożnik tego budynku, widziany od strony pokazanej niżej (i zamontowanej dużo później) stacji (pompy) benzynowej. U Papenfussa klientom oferowano wszystko do jedzenia oraz picia, a ponadto różne rodzaje broni palnej (zwłaszcza broń myśliwską) i amunicji, dostarczanej przez znaną firmę Kempinski z Berlina. 

 

  Właściciel prowadził stację benzynową, zaopatrywaną w paliwo przez firmę Shell. Dystrybutor ustawiono wprost na Rynku, naprzeciwko wejścia do sklepów w gmachu Papenfussa i do  hotelu Pommerscher Hof (narożnik budynku po lewej stronie; będzie o nim mowa dalej).  

 
 

Po przeciwnej stronie Friedrichstrasse (ul. Wolności), na miejscu bloku wielorodzinnego ze sklepami na parterze, był hotel Zum Waissen Schwan ( Pod białym łabędziem). Prowadziła go od roku 1773 (czyli już dwa lata po wielkim pożarze miasta) rodzina Kieckhöfer. Ich dwupiętrowa kamienica, oznaczona numerami Friedrichstrasse 10/9, mieściła także restaurację i sklep. 

 

  Na prawo od hotelu Pod białym łabędziem, zapraszał do swoich pokoi Otto Kolberg, prowadzący hotel Pommerscher Hof. Mimo restauracji znanej z dań rybnych, interes szedł mu chyba nie najlepiej, bo część parteru dał w dzierżawę. W tych wynajętych pomieszczeniach miał sklep Emil Vorphal, który wraz z rodziną mieszkał na poddaszu, obok wdowy Marii Bernhager. Popatrzmy na prezentowaną niżej pocztówkę. I pomyślmy, że ta młoda dziewczyna na chodniku przy Pommerscher Hof, o ile żyje, ma już ponad sto lat. 

W kolejnej, dwupiętrowej kamienicy przy Friedrichstrasse 12, przyjmował dentysta Otto Imm (potem przeniósł swój gabinet bliżej szkoły). Reklamę Zahn Atelier wywiesił na balkonie. Pozostałe mieszkania zajmowały rodziny dwóch robotników, wdowa, sprzątaczka oraz Friedrich Roloff. Ten ostatni, prowadził na parterze sklep należący do Landwirtschaftlichen Ein- und Verkaufsvereine, działającej w powiecie organizacji handlowej miejscowych rolników.

 

  Dziś miejsce tych i dalszych kamienic zajmuje zwykły, mieszkalny blok. Długi, szary i architektonicznie szpetny, bo bez jakichkolwiek dekoracji. W jego dalszej części stały niegdyś trzy niepozorne z zewnątrz domy...

 

 


   Te trzy budynki, których jak innych już nie ma, należały do bardzo bogatej, żydowskiej  rodziny kupieckiej Salingerów.  Mimo, iż były niepozorne (dwa pierwsze parterowe), wewnątrz stanowiły przybytek najnowszej mody. To zdjęcie zrobiono stojąc twarzą w kierunku Ratusza.

 

 

 

Po ojcu Izaaku (na tej fotografii oryginalny, firmowy wieszak), interes przejął Leo Salinger. Prowadził go w piętrowej kamienicy przy Friedrichstrasse 13 (obok dentysty Imma). W dawnych czasach (przed rokiem 1901 gdy wybudowano gmach Czerwonej Szkoły) to tu pobierały naukę kaliskie dzieci. Natomiast w parterowych domach pod numerem 14 i 15, bieliznę oraz kreacje wyłącznie damskie sprzedawała spokrewniona z rodziną Salingerów – Emilie Strohscheer.

 Kilka lat przed wybuchem II wojny, majątek rodziny Salingerów skonfiskowano. Ich nieruchomości odkupił przedsiębiorca odzieżowy Klatt oraz niejaki Virchow. Na tej fotografii z początku XX wieku, widać wyraźnie, iż drugi budynek miał mieszkalne poddasze. W tamtych czasach, gdy fotograf przystępował do dzieła, przed sklepami ustawiał się cały ich personel. Tu mamy głównie męski, stąd można wnioskować, iż początkowo w pierwszym domu Salinger handlował odzieżą dla panów.

 

  Obecnie tam, gdzie dawniej było przy Rynku pięć domów, całą zachodnią pierzeję Rynku tworzy ten jeden, wcześniej pokazany blok. Spójrzmy teraz na niego od strony ul. Świerczewskiego (jeziora Młyńskiego).

 

Tu jest dobre miejsce na pewną zagadkę. Otóż w Bibliotece Miejskiej znajduje się stara fotografia z roku ok. 1946-47. Zamiast opisywać co przedstawia, proszę na nią spojrzeć. I odgadnąć gdzie ją wykonano? Wiadomo, że na kaliskim Rynku, ale gdzie stał ten budynek, przed ruinami którego zgromadziły się w pochodzie dzieci? Dodajmy, że prowadzone przez nauczycielkę Irenę Sztabnik (stoi z prawej strony). Jak wspomina moja Mama, która z nią w szkole uczyła, była to świetna nauczycielka i bardzo elegancka, niezamężna pani.

 

Jestem pewien, że nikt tego miejsca nie rozpoznał, bo i jak. W rozwiązaniu tej łamigłówki pomogły szczegóły, jakie oznaczyłem literami: A, B, C i D. Ale najbardziej pomógł mi mój kolega Irek Wiśniewski, równie zafascynowany tajemnicami i urokami starego Kalisza Pomorskiego - jak ja. Otóż zwrócił moją uwagę na poniższą, przedwojenną fotografię.

 

Zauważmy szczegół "A". To ozdoby w tynku na fasadzie, naśladujące bloki kamienne, czyli tzw. boniowanie, nad wejściem układają się pionowo. A przy oknach poziomo. Zgadza się także szczegół "B", położenie poziomego boniowania na pierwszym piętrze i biegnąca obok rynna. Szczegół "D" to witryna sklepowa i jej pozostałość, a szczegół "C" - widoczny na poprzednim zdjęciu -  pokazuje, że kamienica z prawej, miała murowane, piętrowe poddasze.

 

Wszystko się zgadza, to kamienica przy tworzącej Rynek od zachodu Friedrichstrasse (ul. Wolności), pod numerem 13. Należąca, jak już wspomniałem, do Izaaka Salingera. Tę pocztówkę też już prezentowałem, ale teraz zaznaczyłem na niej miejsce gdzie ustawiono dzieci ze zdjęcia tuż powojennego.

 

  

Na kolejnej pocztówce z początku XX w. widzimy skrzyżowanie Friedrichstrasse i Charlottenstrasse (ul. Wolności i ul. Krzywoustego) na zachodnio-północnym narożniku Rynku. I od lewej mamy parterowy dom Salingera, pośrodku restaurację Reinholda Reetza a po prawej aptekę. Restauracja Reetza miała wielu klientów, zwłaszcza wśród rolników, gdyż w połowie tego budynku mieściła się pierwsza lecznica dla zwierząt, którą prowadził weterynarz Marc Stempel.

Potem Marc Stempel przeniósł się do nowej lecznicy i pięknej willi jaką sobie pobudował też przy Friedrichstrasse, lecz nieco dalej, za Ratuszem. Tam, gdzie weterynarz przyjmuje do dziś.

 

 

 

Natomiast po dawnej aptece nie ma ani śladu. Przed II wojną stała tam, gdzie teraz jest tylko trawnik a na nim szafa telekomunikacyjna. W lewo od niej, przy Friedrichstrasse 25 (ul. Wolności), miał sklep z meblami Emil Baumann, a za nim wypiekał doskonałe, chrupiące bułeczki piekarz i cukiernik Theodor Quade.

 

    Apteka Ernesta Peltza „Pod orłem”, nawiązująca nazwą do orła z herbu Kallies, zajmowała cały parter obszernej, piętrowej kamienicy. Jednej z najstarszych w mieście, bo powstałej w tym samym czasie co kościół. Między nią a domem jubilera, o którym napiszę dalej, widać niską chałupkę, gdzie żyła służąca jubilera, niejaka frau Erna Boeck. 

 

Dziś naprzeciwko byłej apteki "Pod orłem" funkcjonuje - też przy ul. Krzywoustego (Charlottenstrasse) - nowa apteka w niedawno wybudowanym pawilonie. Widać ją za sklepem zoologicznym stojącym w miejscu restauracji Reetza. Natomiast ta nowa apteka zajmuje miejsce dawnej kamienicy księgarza i wydawcy Eduarda Lemke (Charlottenstrasse 159).

  

  Obok starej apteki (przy Charlottenstrasse 162), miał firmowy sklep złotnik i zegarmistrz Gustav Born. Sam mieszkał z rodziną na piętrze swojego domu. Biżuterię eksponowano na parterze w witrynie z prawej strony. Natomiast w witrynie po lewej, wisiały i leżały dziesiątki rozmaitych zegarów. Okrągły zegar wisiał także przy drzwiach nad chodnikiem. Uchodził zasłużenie za najpunktualniejszy w mieście chronometr. W każdym razie chodził dokładniej, niż ten na wieży kościoła. Drugim sąsiadem jubilera Borna był kupiec i handlarz August Nicklaus. 

 

 

 

  Ostatnimi zabudowaniami, jakie w naszym wirtualnym spacerze odwiedzimy chodząc wokół kaliskiego Rynku i kościelnej wieży, jest kompleks handlowy Augusta Nicklausa. Na tej bardzo starej pocztówce, z widokiem od strony plebanii, to narożny budynek po lewej stronie. W tym miejscu Nicklaus prowadził nie tylko winiarnię i piwiarnię, ale także sklep delikatesowy (artykuły kolonialne, czekolady, konfitury, miody, papierosy i przeróżne trunki), stację paliw oraz skład materiałów budowlanych, nawozów mineralnych i nasion.

 

  Również  po nim nic nie zostało oprócz dziury w zabudowie. Za to szczęśliwie ocalał, i przez kilka ostatnich lat już chylił się ku ruinie, sąsiadujący z nim przy Priesterstrasse dom i wędliniarnia rzeźnika Augusta Loose (także po wojnie był tam długo sklep mięsny).

 

   Ostatnio budynek ten odremontowano. Warto dodać, iż stoi on w miejscu dla Kalisza Pomorskiego historycznym. Bo zaraz po uzyskaniu praw miejskich w roku 1303, wzniesiono właśnie tutaj pierwszy, gotycki kościół otoczony cmentarzem. Świątynia była okazała, gdyż kaliski proboszcz (pierwszego – Henryka, wymieniono w dokumentach już w roku 1329), sprawował jednocześnie godność archidiakona – namiestnika biskupa poznańskiego dla parafii leżących na północ od Noteci między Drawą a Gwdą, czyli na tzw. Zadrawiu. Po wielkim pożarze miasta w roku 1771, kiedy spalił się również kościół, odbudowano go na środku wytyczonego wówczas Rynku, przesuwając lokalizację o ok. 150 m w kierunku południowym, w miejsce obecnej świątyni.

 

   Na koniec popatrzmy na Rynek z lotu ptaka, od strony zachodniej, czyli ul. Suchowskiej i jeziora Młyńskiego. Zdjęcia są dwa. Na pierwszym mamy widok przedwojenny. Dla szybkiej orientacji przypomnę, iż po lewej stronie na dole widać aptekę „Pod orłem”. W prawo, wzdłuż zachodniej pierzei Rynku, napotykamy u góry dom handlowy Papenfussa. A za wieżą kościoła prześwituje gmach hotelu Dummer.

 

   Ostatniego widoku już objaśniać nie muszę. Niby to samo miejsce i miasto, a zupełnie inne. Dzisiejsze, z kilkoma zaledwie starymi budynkami. W tym: kościołem, plebanią i gmachem dawnego sądu w prawym górnym rogu tej fotografii.

 

 

 

Bogumił Kurylczyk