MY - KALISZ POMORSKI - OKOLICE - ŚWIAT
Grażyna Kowalska (Lewandowska)
Wpisy absolwentów

Ten świat wymarzony

 

      Trzymając w dłoni świadectwo  ukończeniu szkoły podstawowej w czerwcu 1972 roku, pomyślałam, że wreszcie nadszedł czas, by  zrealizować  skrywane dotychczas przed wszystkimi  marzenia.  Bez wahania zdecydowałam, że dalej uczyć się będę  w szkole, która mieściła się tuż „ za ścianą” i do której zaglądałam często przez uchylone drzwi. Wydawało mi się, że tuż za nimi istnieje zupełnie inny świat. Wszyscy tacy dorośli, mądrzy, poważni Jednak do owego świata  nie było  wstępu dla uczniów „podstawówki”. Trzeba było zdać egzamin z języka polskiego i matematyki, żeby stać się częścią tego wymarzonego miejsca.

         Mnie się to udało. Pierwszego września 1972 r. byłam już uczennicą pierwszej klasy Liceum Ogólnokształcącego w Kaliszu Pomorskim i jednocześnie stałam się częścią tego „magicznego”, niedostępnego wcześniej  świata. Byliśmy dość liczną, nietypową  klasą - tylko jedenastu chłopców i dwa razy tyle dziewcząt.. Bardzo szybko dokonał się wśród nas podział na tych, którzy dojeżdżali z Mirosławca , tych, którzy mieszkali w internacie i na tych  którzy pochodzili z Kalisza. Jednak  nie to spędzało mi  sen z powiek, miałam przecież swoje koleżanki, z którymi mogłam pogawędzić na przerwach lub poza szkołą. Gnębiło mnie coś innego.

       Highslide JS   Panicznie bałam się lekcji matematyki i prowadzącego je Profesora Zdzisława Skurczaka. Tak naprawdę to nie miałam powodu, bo przecież jakoś radziłam sobie z tym przedmiotem, a i Profesor niemal od pierwszej lekcji zwracał się do mnie po imieniu, podkreślając jednocześnie, w jakiej części Kalisza mieszkałam. Kiedy  wzywał mnie do odpowiedzi lub uzupełnienia czyjejś wypowiedzi, zawsze słyszałam:” No to może Grażyna z dużej stacji”. I różnie z tą odpowiedzią bywało, raz lepiej, a innym razem gorzej. To nie było istotne, bardziej martwiło mnie, że Profesor wątpił w moje matematyczne umiejętności i chyba nawet uwierzył, że udało mu się to udowodnić.

        Kiedy z pracy klasowej z funkcji trygonometrycznych dostałam ocenę bardzo dobrą,  Profesor stwierdził, że oczywiście ściągałam od koleżanki, najlepszej matematyczki w klasie.

Na pewno przez myśl mu nawet nie przeszło, że to ja pomogłam wówczas tej koleżance, bo do  pracy klasowej naprawdę się przygotowałam ,a funkcje trygonometryczne bardzo lubiłam i wszystkie zadania rozwiązałam bezbłędnie. Niestety, na następnej pracy klasowej poniosłam totalną  klęskę. Nie dość, że  nie lubiłam i  nie rozumiałam rachunku prawdopodobieństwa, to jeszcze zostałam skutecznie odizolowana od reszty klasy.  Jaką więc ocenę mogłam dostać w takiej sytuacji? Oczywiście, że dwójkę! Nie ocena mnie wówczas zmartwiła, lecz pewność Profesora Skurczaka, że poprzednio ściągałam.  Ale jak mogłam go przekonać, że się mylił? Teraz wiem, co mogłam zrobić, wówczas pogodziłam się z taką opinią. Jednak dziś z wielkim sentymentem wspominam „ chwile grozy” na lekcjach matematyki.

       Z sentymentem wspominam też innych nauczycieli, których podziwiałam przede wszystkim za sposób przekazywania wiedzy i jakby to było zupełnie niedawno, widzę Profesora Jana Przygiędę- przystojnego, zawsze eleganckiego i spokojnego wykładowcę, na którego lekcjach słuchałam z zapartym tchem i zastanawiałam się , jak można tyle wiedzieć .

Widzę też nauczycielkę chemii, Profesor Krystynę Szewczyk, którą bardzo lubiłam, chociaż

była bardzo wymagająca i dość surowa w ocenianiu. Wspominam często Profesora Romana Bykowskiego, którego podziwiałam za sposób prowadzenia lekcji, odpytywania i konsekwencję. Wiele nauczyłam się od mojej wychowawczyni, Profesor Anny Bączkowskiej, która oprócz lekcji języka polskiego prowadziła również kółko recytatorskie. Należałam do tego kółka i od pierwszej klasy  aż do ukończenia szkoły i nawet dziś mogłabym odtworzyć przebieg niektórych prób. To, czego się tam nauczyłam, przydało mi się w mojej późniejszej pracy- nauczyciela języka polskiego. Profesor Bączkowska często próbowała odwieść mnie od wyboru studiów polonistycznych i zawodu nauczyciela. Po trzydziestu latach pracy w tym zawodzie wiem, dlaczego, lecz swojej decyzji nie żałuję.

       Highslide JS Pamiętam też doskonale naszego dyrektora, Profesora Jerzego Płachtę, stojącego w drzwiach wejściowych i sprawdzającego, czy tarcze są odpowiednio przymocowane do mundurków, które obowiązywały wszystkie klasy. Buntowaliśmy się , ale decyzja była nie do podważenia. Jednak jedną z takich decyzji udało nam się przeforsować. Wielkim wydarzeniem w klasie maturalnej była  studniówka i bal maturalny. Oczywiście na studniówce obowiązywał strój odświętny – biała bluzka i granatowa spódnica dla dziewcząt a biała koszula i ciemne spodnie dla chłopców. My wywalczyłyśmy, że będzie to strój czarny lub granatowy i na studniówce wystąpiłyśmy w długich czarnych sukienkach ożywionych białymi dodatkami. A więc w 1976 roku nastąpił przełom w tej dziedzinie, z czego wszyscy byli zadowoleni. Niezwykłym wydarzeniem był też bal maturalny, bo przecież występowaliśmy na nim już jako dorośli ludzie, absolwenci szkoły ze sprecyzowanymi planami na przyszłość, którym wolno było przyjść w dowolnym stroju, wypić lampkę szampana i bawić się tak długo, jak długo grała orkiestra.

       Dziś nadal jestem mieszkanką Kalisza Pomorskiego. Bardzo często przechodzę obok  szkoły, w której zdałam maturę i w której miałam przyjemność uczyć przez rok. Za każdym razem mijam to miejsce z łezką w oku i zastanawiam się, czy wszyscy absolwenci wiedzą, jak piękne jest teraz „nasze liceum”? Na pewno niektórzy będą mieli okazję to zobaczyć, przyjeżdżając na kolejny zjazd absolwentów, na który ja też czekam z niecierpliwością!

          Grażyna Kowalska (Lewandowska)

                               Grażyna Kowalska