MY - KALISZ POMORSKI - OKOLICE - ŚWIAT
Tajemnice kaliskich lochów

                Po Kaliszu Pomorskim, jak po każdym, starym mieście, krążą do dziś legendy o biegnących pod nim, podziemnych korytarzach. Mówi się o dwóch takich lochach, z których pierwszy miałby łączyć Kościół z Pałacem, natomiast drugi – Pałac z Grobowcem, czyli z zachowaną, monumentalną mogiłą rodziny Wittchow na Starym Cmentarzu. I jak to w legendzie bywa, przekonywujących dowodów brakuje ale coś jest na rzeczy. A w każdym razie zarówno dawni jak i obecni mieszkańcy grodu nad Drawicą chcą wierzyć w te tajemnicze korytarze. Choćby dlatego, że ich niewyjaśniona dotąd zagadka stanowi dodatkową atrakcję turystyczną.

      Najstarszy znany widok Kalisza Pomorskiego – miedzioryt Mathiasa Meriana z roku 1652. Przedstawia obwarowane miasto od strony południowo-wschodniej. Widać na niej zamek i gotycki kościół oraz dwie miejskie bramy: Recką (z lewej) i Kamienną (z prawej). Trzecia brama – Młyńska jest niewidoczna.

                Co na temat tych lochów wiemy na pewno? Otóż niewiele. Bo nikt ich nie odkrył, nikt do nich nie wszedł, nie odnalazł wejścia ani wyjścia. Nie natrafiono również w archiwach na jakiekolwiek plany tej budowli ani nawet na potwierdzające jej istnienie dokumenty. Niemniej, nic też nie zaprzecza temu zdecydowanie, a przecież uważa się powszechnie, iż w każdej legendzie tkwi ziarnko prawdy. Dlatego rozpatrzmy możliwie wnikliwie argumenty za i przeciw, rozpoczynając od współczesności. By potem sięgać coraz bardziej w głąb historii aż do mroków średniowiecza, w których te domniemane korytarze mogły powstać wraz ze wznoszeniem zamku, kościoła i murów obronnych, założonego w roku 1303 miasta Calis.
                Najpierw jednak zajmijmy się legendą historycznie mniej mroczną ale także z dreszczykiem emocji, bo dotyczącą lochu łączącego Grobowiec z Pałacem. Gdyby on istniał, to miałby rodowód co najwyżej stuletni i w pełni udokumentowany. Zachowały się bowiem archiwa związane z działalnością firmy budowlanej rodziny Wittchow.

Piwnice na Starym Cmentarzu

                Zacznijmy od tego, że leżący pomiędzy ul. Wolności a jeziorem Bobrowo Wielkie, Stary Cmentarz w Kaliszu Pomorskim wcale nie jest taki stary. Pochodzi z XIX wieku, kiedy zamknięto poprzedni, co najmniej XVIII wieczny cmentarz, zlokalizowany naprzeciwko, tam gdzie funkcjonuje dzisiaj głębinowe ujęcie wody. A jeszcze wcześniej, zmarłych chowano przy gotyckim kościele, który stał w kwartale ulic: Krzywoustego, Wolności, Świerczewskiego i św. Wojciecha. Gdzie dokładnie, napiszemy dalej. W każdym razie Stary Cmentarz jest trzecią z kolei kaliską nekropolią (nie licząc cmentarza żydowskiego przy ul. Drawskiej), a obecnie używany Cmentarz Nowy – nekropolią czwartą.

      W ramach projektu „Śladem legendy o kaliskim lochu”, uczniowie Liceum pod opieką Joanny Mączkowskiej i pod przewodnictwem Bogumiła Kurylczyka dokładnie zbadali Stary Cmentarz, w tym zwłaszcza zachowane mauzoleum rodziny Wittchow.

 

 
 

               Grobowiec rodziny Wittchow, w którym spoczywa Albert, założyciel największej kaliskiej firmy budowlanej (powstała w roku 1886), znanej w całym regionie –wzniesiono na początku XX wieku. Mniej więcej w tym samym czasie co rodzinną willę (1919 r.), po której dzisiaj nie ma śladu (stoi na jej miejscu Bank Spółdzielczy). Grobowiec pełnił nie tylko rolę monumentalnej mogiły. Był on bowiem także swoistą reklamą firmy specjalizującej się również w stawianiu nagrobków. Cały Stary Cmentarz wypełnia szereg, obecnie zasypanych, murowanych piwnic pełniących niegdyś rolę katakumb, czyli podziemnych miejsc na trumny.
               W części nadziemnej te betonowe budowle miały zazwyczaj masywne, odlewane z żeliwa ogrodzenie a wewnątrz nich kamienne pomniki lub metalowe krzyże. Wszystko to zostało zdemontowane i wywiezione kilkadziesiąt lat temu. Ktoś, kto nie wie, że w ten właśnie sposób chowano zmarłych na Starym Cmentarzu na początku XX wieku, a dowie się o odkryciu kolejnej, grobowej piwnicy – może dojść do mylnego wniosku, że to fragment podziemnych korytarzy. Biegnących rzecz jasna, w myśl rozpowszechnionej legendy, od Grobowca do Pałacu.
               Tymczasem właścicielami kaliskiego Pałacu była od roku 1880 rodzina Zühlke, która nie miała nic wspólnego (oprócz interesów) z rodziną Wittchow. Trudno więc sobie nawet wyobrazić powody, jakie mogłyby skłonić obie familie do sfinansowania bardzo kosztownej inwestycji budowy podziemnego korytarza, prowadzącego z pałacowych piwnic do cudzego mauzoleum. Dodajmy, że zarówno jedna rodzina, jak i druga, słynęła z gospodarności oraz stałego pomnażania majątku. Tym bardziej więc nie była skłonna do trwonienia pieniędzy na przedsięwzięcia nieracjonalne, a co dopiero utopijne. Zresztą o wszystkim rozstrzygają zachowane rodzinne przekazy i dokumenty. A nie ma żadnego, potwierdzającego choćby zamiar budowy tego lochu.

 Zamurowane drzwi

Jedynym jak dotąd, wiarygodnym świadectwem istnienia drugiego lochu (między Pałacem a Kościołem) jest stwierdzenie przez Hansa Joachima Zühlke (syna ostatnich przed rokiem 1945 właścicieli kaliskich dóbr rycerskich), że wejście do podziemnego korytarza prowadziło z głębokich piwnic tej budowli. Co więcej, pokazał on miejsce gdzie niegdyś były te zamurowane dziś drzwi. Wydawało się zatem, iż nic prostszego, jak wybić dziurę w murze i komisyjnie oraz z asekuracją spenetrować czeluść mającego się tam znajdować korytarza.

     Hans Joachim Zühlke opowiedział kaliskim licealistom historię swojej rodziny oraz zajmowanego przez nią Pałacu. I oprowadził po jego piwnicach wskazując skąd, według zapamiętanych w dzieciństwie opowieści, mógł wychodzić legendarny loch.

 

Czy jednak warto rozbijać mur, skoro dokładnie sprawdzono go od wewnątrz i od zewnątrz, miejsce po miejscu, odbudowując Pałac w latach 2007-2013, więc zupełnie niedawno? Co więcej, zrujnowany już po zakończeniu II wojny zabytek, zabezpieczono w formie trwałej ruiny w końcu lat 60. XX wieku. Inwestycję prowadził wówczas konserwator zabytków w Koszalinie. Rozpoczęto ją od rozebrania oficyny oraz od gruntownego uporządkowania piwnic głównego budynku. W trakcie tych prac nie natrafiono na jakikolwiek loch prowadzący poza fundamenty. A przeszukano dokładnie wszystkie pomieszczenia.
                Te piwniczne pomieszczenia przeszukano jeszcze dokładniej dużo wcześniej. Na początku 1945 roku, kiedy 11 lutego żołnierze Armii Czerwonej zdobyli opuszczone przez mieszkańców miasto. Pozostali w nim do 1 marca. Mieli więc prawie trzy tygodnie, bo front walk zatrzymał się wtedy tuż za Kaliszem Pomorskim, na penetrację wszystkich piwnic, a zwłaszcza pałacowych. Zdobywając i łupiąc kolejno niemieckie miasta, Sowieci w tej dziedzinie nabyli dużej wprawy i do otwierania zamków używali granatów a nie kluczy. Błędem byłoby więc przypuszczać, iż ich czujnemu oku uszły jakiekolwiek drzwi do lochu, na dodatek wówczas niezamurowane.
                Czego nie odnaleźli Rosjanie, a Niemcy opuszczając miasto faktycznie zakopali w ziemi dużo wszelakich dóbr, to odkryli później dla siebie polscy osadnicy. W pierwszych latach powojennych w powszechnym użyciu były długie, metalowe szpikulce, którymi nakłuwano ziemię by odkryć skarby. W tym samym czasie, w Pałacu mieszkało kilka rodzin. Jak ci lokatorzy dbali o swoje lokum niech świadczy fakt, iż zabytek rychło popadł w kompletną ruinę. Gdy został opuszczony, wynoszono z niego wszystko: framugi okien, klepki podłóg, o meblach nie wspominając. A piwnice długie lata służyły za publiczną toaletę oraz pijacką melinę. I na bardziej lub mniej trzeźwo przeszukano je setki razy wzdłuż i wszerz.
                Brakuje jednak wiadomości o jakimkolwiek odkrytym wówczas lochu. A Milicja Obywatelska była wtedy bardzo na te sprawy czujna. Nic w mieście nie mogło ujść oku i uchu dzielnych funkcjonariuszy.

Piwnica hotelu „Pod białym łabędziem”

Cofnijmy się ponownie do początku XX wieku. W Kaliszu Pomorskim (ówczesnym Kallies) panował wtedy duży ruch budowlany. Powstała Czerwona Szkoła (w roku 1901), Ratusz oraz wiele kamienic. Modernizowano także największy i najstarszy miejscowy hotel „Pod białym łabędziem”, stojący naprzeciwko frontu obecnego hotelu „Solaris”. Tam gdzie wznosi się współczesny, czteropiętrowy, długi blok mieszkalny. Według powtarzanej przez Niemców pogłoski, podczas tych prac natrafiono na piwnice pod piwnicami, czyli głębokie lochy. Niestety, tych podziemi przed zasypaniem nie zbadano, więc niczego konkretnego na temat ich przebiegu nie wiemy.

     Przedwojenna mapa Kalisza Pomorskiego (Kallies). Widoczne na niej u góry jezioro Mühlenteich to jezioro Młyńskie, z zaznaczonym na półwyspie kąpieliskiem.

 

Jeśli na przedwojennej mapie miasta połączyć linią prostą Pałac z Kościołem, to w jej połowie znajduje się właśnie hotel „Pod białym łabędziem”. Zatem to nic innego jak fragment legendarnego tunelu – twierdzili zwolennicy jego istnienia. Gdyby dożyli naszych czasów, musieliby w ten dowód zwątpić. Bo stawiając wspomniany blok mieszkalny w końcu XX wieku, robiono głębokie wykopy pod fundamenty. A w nich nie odnaleziono jakiegokolwiek śladu podziemnego korytarza.
                Tu trzeba dodać przekornie, ale zgodnie z prawdą, iż brak śladów tunelu w wykopach pod tym akurat blokiem wcale nie zaprzecza jego istnieniu… Dlaczego?

Wędrująca, kaliska świątynia

Linia łącząca Pałac z Kościołem jest różna od linii łączącej Pałac z miejscem gdzie stała świątynia dawniej, czyli kościół gotycki. A wybudowano go w Średniowieczu kilkadziesiąt metrów dalej w kierunku północno-wschodnim, w kwartale wyznaczonym ulicami: Krzywoustego, Wolności, Świerczewskiego i św. Wojciecha. Bo jeśli legendarny tunel w ogóle powstał, to tylko przed wielkim pożarem miasta w roku 1771. Jak wiadomo, Kalisz Pomorski odbudowano wtedy za pieniądze, które na ten cel przekazał z państwowej szkatuły król Prus Fryderyk II Wielki. Odbudowano według precyzyjnie sporządzonej inwentaryzacji terenu oraz zachowanych planów. A na nich nic nie wskazuje obecności jakichkolwiek tuneli.

     Plan odbudowy miasta z lat 70. XVIII wieku. Widać na nim Kościół (pośrodku Rynku) i Pałac (w lewym górnym rogu). Zaznaczono też miejsce dawnych bram w murach obronnych miasta. U góry odnajdziemy trzecią bramę – Młyńską, której nie ma na panoramie Meriana. Przy bramie Kamiennej (prawy dolny róg), która stała przed skrzyżowaniem ul. Świerczewskiego z ul. Rybacką, płynie jeszcze dawna fosa, łącząca jezioro Młyńskie z jeziorem Bobrowo Wielkie, którego zatoką było wtedy jezioro Bobrowo Małe.

Powstało wówczas miasto nowoczesne, z szachownicowym układem szerokich ulic, z Rynkiem pośrodku, w którego centrum królowała (i króluje do dziś) klasycystyczna świątynia. Zbudowana od podstaw i na nowym miejscu, na wzór kościoła garnizonowego w Poczdamie. Kościół ten jest zorientowany, bo jego pierwotny ołtarz umieszczono na ścianie wschodniej, a wieżę z dzwonami od strony zachodniej. Tak samo zorientowana musiała być świątynia gotycka (modlono się wówczas zawsze w kierunku wschodnim, gdyż stamtąd ma nadejść Zbawiciel), co oznacza, iż stała do dzisiejszej równolegle, a nie prostopadle jak pokazują szkice badaczy.

    Prezentowany szkic pochodzi z książki „Miejskie mury obronne w województwie koszalińskim”. I ma przynajmniej trzy błędy. Po pierwsze, wadliwie oznaczono kierunek północny (prawidłowy pokazuje znak z prawej strony). Po drugie, umieszczono świątynię nie tak, i nie w tym miejscu (znajdowała się na końcu górnej linii). Po trzecie, we wnętrze średniowiecznych murów obronnych wpisano plan miasta odbudowanego po pożarze w 1771 roku, czyli mający niewiele wspólnego z wcześniejszą zabudową i przebiegiem ulic.

Powróćmy do tej odmiennej linii prostej, łączącej Pałac (stojący od wieków w tym samym miejscu) z gotycką świątynią, przesuniętą równolegle w bok od obecnej, klasycystycznej. Z zachowanych widoków miasta, zwłaszcza miedziorytu Mathiasa Meriana z roku 1652, możemy tylko domniemać gdzie ten gotycki gmach pobudowano. Z całą pewnością nie tam, gdzie umieszczono go na pokazanym rysunku. Bo jak wynika z panoramy Meriana, pomiędzy murem obronnym a świątynią były jeszcze domy mieszkalne. Zatem nie mogła ona niemal dotykać obwarowań.

   Na fragmencie miedziorytu Meriana obejmującym gotycką świątynię i jej otoczenie, warto zwrócić uwagę na dwuskrzydłowy budynek z jej prawej strony. Twierdzi się zazwyczaj, iż to domniemany ratusz. Jednak jego lokalizacja wskazuje raczej na własność kościelną, czyli siedzibę kaliskiego proboszcza, który był – jak przeczytamy dalej – przedstawicielem biskupa poznańskiego na północną część tej diecezji.

Jeśli tak, to ta nasza linia, czyli przebieg domniemanego lochu, omija dawny hotel „Pod białym łabędziem” a obecny blok mieszkalny. Korytarz musiałby jednak biec pod kolejnym mieszkalnym blokiem, tym postawionym naprzeciwko kościelnej wieży. Ale w wykopach pod jego fundamenty także nie odnaleziono choćby resztek podziemnych korytarzy…

    To współczesne, wykonane z lotu ptaka zdjęcie wyjaśnia wszystko. Blok mieszkalny oznaczony literą „A” stoi na miejscu hotelu „Pod białym łabędziem”.

 

Ziarenko prawdy na koniec

Pytanie: po co w tak małym mieście jak średniowieczny Kalisz Pomorski (obwód murów obronnych wynosił tylko około 1.000 m), jego budowniczowie mieliby podjąć się dodatkowego trudu drążenia podziemnego tunelu? Bynajmniej nie jest pozbawione sensu. Miejscowość ta bowiem już w połowie XIV wieku stała się siedzibą oficjałatu i dekanatu kalisko-wałeckiego. A miejscowy proboszcz był przedstawicielem biskupa poznańskiego na północną część tej diecezji (na północ od Noteci), obejmującą obszar pomiędzy Drawą a Gwdą (tzw. Zadrawie), czyli także część Nowej Marchii oraz powiat wałecki.
                Pierwszym oficjałem kalisko-wałeckim (wymienionym w aktach Archidiecezji w Poznaniu w roku 1395), był Henryk Pape. Do jego szerokich uprawnień należało nie tylko pobieranie dziesięciny, ale także kontrola administracji kościelnej i sprawowanie władzy sądowniczej w zakresie życia religijnego kleru oraz wiernych. Ta ważna funkcja kaliskiego proboszcza i związane z jej pełnieniem dochody, tłumaczą okazałość miejscowej, gotyckiej świątyni. A także nie wykluczają możliwości budowy tunelu pomiędzy nią a ówczesnym zamkiem obronnym, w którym mógłby się skryć pełnomocnik biskupa w razie niebezpieczeństwa. Tym bardziej, iż był to teren sporny, narażony na ciągłe konflikty zbrojne. Trwały one przynajmniej do 1368 roku, kiedy Kalisz Pomorski i Złocieniec pozostały w Nowej Marchii, natomiast Czaplinek, Wałcz i Tuczno przyłączono do Polski.
                Te konflikty dotyczyły także kościoła, bowiem w parafiach oficjałatu zanoteckiego krzyżowały się interesy biskupstwa kamieńskiego (niemieckiego) z biskupstwem poznańskim (polskim). Pierwsza wzmianka o kaliskim proboszczu Henryku (prepozycie z diecezji poznańskiej) ale wprowadzonym do kapituły kamieńskiej, pochodzi z 24 sierpnia 1329 roku. Znaczy to, że już wtedy w Kaliszu Pomorskim stał, odpowiedni do rangi prepozyta, gotycki kościół.
                Jak z tego wynika, racjonalne przesłanki i materialne możliwości budowy podziemnego korytarza komunikacyjnego pomiędzy średniowiecznym zamkiem a kościołem – były. To właśnie stanowi ziarenko prawdy w legendzie o kaliskich lochach. I upoważnia do dalszego prowadzenia badań w tym zakresie. Najlepszym rozwiązaniem byłoby sprowadzenie czułej aparatury wykrywającej z powierzchni pustki pod ziemią, czyli tzw. georadaru. Wystarczyłoby wtedy sprawdzić otwarty i dostępny teren wokół Pałacu, na odcinku w kierunku wieży Kościoła i na lewo od niej.

      Uczestnicy kolejnych badań w terenie pokazują prawdopodobny przebieg legendarnego lochu, jaki być może do dzisiaj skrywa się głęboko pod naszymi stopami.

Bogumił Kurylczyk
współpraca
Joanna Mączkowska
oraz:
  Weronika Dobrzeniecka
Jolanta Gorczyca
Kamil Gonciarz
Agata Krysińska
Eryk Poliński
Radosław Rembiałkowski
Bartosz Rowiński
Damian Stoiński
Kamil Ułasik
Przemysław Życzko