MY - KALISZ POMORSKI - OKOLICE - ŚWIAT
Tajemnice kaliskiego Pałacu


       Kiedy stoimy przed bramą prowadzącą do kaliskiego Pałacu, widzimy tylko częściowo jego mury, gdyż najstarszy, miejski zabytek przesłania aleja wiekowych lip. I podobnie historia skrywa przed nami niemało związanych z tym miejscem tajemnic. Bo niby wiemy kto go zbudował, ale nie do końca. Bo niby wiemy, kto go zdewastował, ale nie do końca. Bo niby wiemy jak się nazywa, ale nazywamy go często zupełnie inaczej.

            Opowiemy więc o tym, że kto inny postawił jego fundamenty, kto inny jego obronne mury, a jeszcze kto inny nadał mu obecny wygląd, jaki odtworzono po ostatniej, współczesnej odbudowie. W każdym razie historia gotyckiego, kaliskiego Zamku, przekształconego następnie w renesansową rezydencję, a na końcu w stosunkowo skromny, choć obszerny Pałac – jest równie skomplikowana i pełna zagadek jak historia naszego miasta. A nawet szerzej, Ziemi Kaliskiej, leżącej przez kilka stuleci na pograniczu polsko-niemieckim.
            Tu dodamy istotną uwagę na temat przyjętej w artykule zasady pisowni nazw. Mianowicie, tylko wtedy gdy słowo Pałac albo Zamek oznacza budowlę stojącą tam, gdzie stoi dzisiaj, będziemy pisali go z dużej litery. Podobną zasadę przyjmujemy w odniesieniu do kaliskiego Kościoła.  

 

Najbardziej fascynująca zagadka

            Ale rozpoczniemy nie od zawiłości historii, lecz od najbardziej do dziś fascynującej zagadki. Mianowicie, czy Pałac łączy z kaliskim Kościołem podziemny tunel o jakim krążą wciąż żywe legendy.
       Gotycki Zamek i gotycki kościół, bo taki stał w naszym mieście do czasu wielkiego pożaru w nocy 18 maja 1771 roku, zbudowano po przeciwnych stronach murów obronnych, jakie powstały w pierwszej połowie XIV wieku.

       Pierwszy stał przy bramie Reckiej, skąd droga wiodła w kierunku Drawna i Recza. Drugi widnieje na panoramie miasta autorstwa Mathiasa Meriana z roku 1652, obok bramy Kamiennej, z której wyjeżdżano w kierunku Mirosławca. Bramy dzieli niespełna 400 metrów, a Zamek i kościół ok. 350 m, więc ten ewentualny, podziemny loch nie byłby bardzo długi.
       Podczas spotkania uczniów Liceum z Hansem Joachimem Zühlke, wnukiem ostatniej przed rokiem 1945 właścicielki kaliskich dóbr – Anny Zühlke, pogłoska o istnieniu podziemnego korytarza została potwierdzona. Zgodnie z wiedzą potomka familii Zühlke, znającego najlepiej przekazy rodzinne, z pałacowych piwnic prowadził przed II wojną tajemniczy korytarz w kierunku Rynku, czyli Kościoła. Dzisiaj jednak żadnego wejścia do tego lochu już nie ma.

            Jak mówiła swojemu wnukowi Anna Zühlke, podczas prac remontowych w przedwojennym hotelu „Zum Weissen Schwan” („Pod białym łabędziem”), jaki stał przy ul. Wolności naprzeciwko obecnego hotelu „Solaris”, w piwnicach natrafiono na jeszcze głębiej położone lochy.

       Mogły być one częścią legendarnego korytarza. Tym bardziej, iż hotel „Pod białym łabędziem”, wcześniej zwany od nazwiska jego właściciela „Kieckhöfer Hotel”, stał na linii łączącej Kościół z Pałacem, mniej więcej w połowie drogi.
            Rozumiejąc trwające od pokoleń fascynacje lochami, które przecież będąc same w sobie tajemnicze, mogą skrywać tajemnice dodatkowe lub nawet skarby, trzeba jednak podać tu kilka sceptycznie nastawiających faktów.

            Otóż po wspomnianym, wielkim pożarze miasta w roku 1771, gdy odbudowywano domy oraz stawiano nowy Kościół w innym już miejscu (przesunięto go w stronę Rynku o ok. 50 m), nie natrafiono na gotyckie lochy. A w każdym razie brakuje o tym jakiejkolwiek adnotacji w dość licznie zachowanych dokumentach. W tym wzmianki na nowym planie miasta, czy w dzienniku budowy świątyni, skrupulatnie prowadzonym przez ówczesnego pastora Struensee.

       Dodatkowe argumenty niepotwierdzające istnienia korytarza, przecinającego pod ziemią centrum miasta, są jeszcze aż cztery. I trudno każdy oddzielnie, a co dopiero wszystkie razem, zignorować. Po pierwsze, śladów jakichkolwiek lochów nie odkryto robiąc głębokie wykopy pod blok mieszkalny, jaki stanął na miejscu dawnego hotelu „Pod białym łabędziem”. Czyli tam, gdzie jakoby te lochy znaleziono ponad 50 lat wcześniej.
            Po drugie, wejścia do podziemnego korytarza nie znaleziono podczas niedawnej odbudowy Pałacu. A prowadzono ją od piwnic, które należało wzmocnić oraz wyremontować. Podobnie lochów nie odkryto (to po trzecie), w trakcie odgruzowywania piwnic oraz zabezpieczania Pałacu w formie trwałej ruiny na zlecenie konserwatora zabytków w latach 60. XX wieku.

            Wreszcie po czwarte, na wejście do tego legendarnego korytarza nie natrafili powojenni mieszkańcy Pałacu (o żołnierzach radzieckich czy tzw. szabrownikach już nie wspominając), którzy budynek doszczętnie zdewastowali i ograbili. Trudno sobie wyobrazić, by ci oraz im podobni ludzie, nie znaleźli czegokolwiek, co było do znalezienia… Bo kaliski Pałac, popadając przez długie lata w coraz większą ruinę, przyciągał zawsze „poszukiwaczy skarbów”.

 

Prawda aż niewiarygodna

       Oprócz tych „podziemnych” opowieści, Hans Joachim Zühlke podał wiele faktów z życia ostatnich właścicieli kaliskiego Pałacu oraz funkcjonowania wielkiego gospodarstwa, jakie do nich należało. To była zamożna rodzina i posiadała oczywiście przechowywane od pokoleń kosztowności oraz cenne przedmioty. Ale to, co miało największą wartość, wyjechało z Pałacu wraz z jego właścicielami podczas ewakuacji mieszkańców Kalisza Pomorskiego w pierwszych dniach lutego 1945 roku.

       Hans Joachim Zühlke wspominał te tragiczne dni w trakcie spotkania z uczniami. Miał wtedy zaledwie kilka lat, ale doskonale zapamiętał wielką przyczepę, na której umieszczono obciągniętą brezentem budę z piecem typu koza pośrodku. To w niej uciekali na zachód przed nawałą radzieckich wojsk mieszkańcy Pałacu. Kobiety i dzieci, bo mężczyźni bez wyjątku walczyli z zajmującymi Pomorze oddziałami. Dlatego też, za kierownicą traktora ciągnącego tę przyczepę siedział Francuz. Jeniec wojenny, który pracował w kaliskich dobrach rodziny Zühlke.

     Zatem tą aż niewiarygodną  prawdą jest fakt, iż z kaliskiego Pałacu wywieziono wraz z jego mieszkańcami wszystko co było cenne. Stąd wszelkie prowadzone w nim poszukiwania  kosztowności, jakie pierwsi przeprowadzili rzecz jasna zdobywcy Kalisza Pomorskiego – Rosjanie, były skazane na niepowodzenie.  Może właśnie dlatego, skoro nie ukryto w nim nic co się świeciło jak srebro i złoto lub tak brzęczało, zabytek przetrwał trzy tygodnie rabunku miasta przez Armię Czerwoną (od 11 lutego do 1 marca 1945 roku) bez większego uszczerbku.

            Nie pomniejszając znaczącej roli Armii Czerwonej w pokonaniu potęgi hitlerowskich Niemiec, trzeba oddać sprawiedliwość dotąd skrywanym lub przemilczanym faktom. Faszyści broniąc Pomorza, nie uznali Kalisza Pomorskiego za twierdzę jak sąsiedni Wałcz czy Choszczno. Walki w naszym mieście trwały zaledwie kilka godzin w nocy z 10 na 11 lutego 1945 roku, a jednak wojenne zniszczenia jego zabudowy szacuje się aż na 80 procent!

       Z całą pewnością tak olbrzymie okaleczenie miasta nie powstało w wyniku walk, lecz jego celowego rabunku i niszczenia. Rosjanie mieli na to dużo czasu, bo front zatrzymał się tutaj aż do 1 marca 1945 roku. Dla porównania, w kilkudniowych walkach o pobliski Mirosławiec, który zdobyli nie Rosjanie a I Armia Wojska Polskiego, i gdzie poległo kilkuset żołnierzy, zniszczenie zabudowy oszacowano na 20 procent.

            To była dygresja, ale uzasadniona także tym, iż trzeba wiedzieć, że kaliski Pałac, podobnie jak Czerwona Szkoła oraz Kościół przetrwały II wojnę w stanie niemal nienaruszonym. W Pałacu zamieszkali w mroźne, lutowe dni 1945 roku radzieccy dowódcy, w Szkole urządzono szpital, a w również wtedy posiadającym ogrzewanie Kościele (dodajmy, ogrzewaniu nieuruchomionym do dzisiaj) nocowali niczym w koszarach żołnierze.

            Co dokładnie wywiozła rodzina Zühlke z Pałacu? Oprócz rodzinnych pamiątek i biżuterii, część obrazów, dywanów, obrusów oraz zastawy stołowej. Jak opowiadał Hans Joachim, do dziś posiada tyle srebrnych sztućców z grawerowanym monogramem „Z”, że wystarczy ich nawet na duże przyjęcie.

 

Wycieczka do przeszłości

    Dzięki wspomnieniom Hansa Joachima Zühlke, możemy odbyć wycieczkę po kaliskim Pałacu takim, jakim był w ostatnich dniach II wojny. Wyobraźmy sobie zatem, iż zaprasza nas na to zwiedzanie jego babcia Anna Zühlke, mimo swoich 84. lat, poruszająca się żwawo, chociaż o lasce. Widzimy jak pochyla się nad dzieckiem w wózku. To właśnie jej wnuk Hans Joachim, syn Horsta Zühlke i jego żony Charlotte, którym Anna przekazała majątek. A sama pielęgnowała teraz kwiaty, darząc je szczególną miłością.

      Pałacowym ogrodem zajmował się specjalnie do tego wyznaczony pracownik, obsadzający kilka razy w roku klomby oraz wymieniający doniczki z różnokolorowymi kwiatami, jakie ustawiano na schodach przy frontowym wejściu. Dzięki temu nabierało ono charakter przedsionka barokowej rezydencji.

     Z hallu na parterze (za nim był drugi, mieszczący schody), przechodziło się na lewo do Salonu Zielonego, a stąd znowu na lewo do Salonu Czerwonego (znajdującego się już w oficynie), albo na prawo przez korytarz do jadalni. Rozświetlały ją dwa duże okna z widokiem na rozlewiska płynącej poniżej Drawicy. Dzisiaj pierwszy hall został powiększony o ów drugi ze schodami, a z Salonu Zielonego i jadalni powstała Sala Rycerska, w której odbywają się ważne lub uroczyste spotkania, łącznie z posiedzeniami Miejskiej Rady.

     Przeciwieństwem dawnego, niesymetrycznego podziału pałacowych pomieszczeń na parterze, było rozmieszczenie pokoi na piętrze. Wchodziło się na nie krętymi, drewnianymi schodami, skrytymi w drugim hallu.

            Schody prowadziły na piętro do sali zwanej Wielkim Salonem. To tu, a nie na parterze, odbywały się przed wojną wszelkie uroczystości, łącznie z największą – tradycyjnym spotkaniem właścicieli kaliskich dóbr z zatrudnianymi przez nich pracownikami w każde Boże Narodzenie. Troje drzwi po prawej stronie prowadziło do dwóch pokoi gościnnych i łazienki. Za drzwiami po lewej znajdowały się dwa pomieszczenia dla pokojówek, kolejny pokój gościnny oraz apartament rodziny syna właścicielki. Tam właśnie wychowywał się mały Hans Joachim. Zühlke.

     Nad schodami było jedno okno, a na przeciwległej ścianie, dwa. Między nimi podwójne, przeszklone drzwi prowadziły na balkon nad frontowym wejściem. Na honorowym miejscu w Wielkim Salonie wisiał duży portret Johanna Zühlke, zmarłego w roku 1909 męża Anny, który zakupił dobra kaliskie z Pałacem w roku 1880. Według ostatniego przed rokiem 1945, spisu właścicieli ziemskich, do Kallies Rittergut należało 666 ha ziemi, w tym 254 ha pól i ogrodów, 38 ha łąk, 300 ha lasów i 66 ha jezior.

            Stodoły, obory i stajnie zajmowały pusty dziś plac po lewej stronie od głównego wejścia, za dawną (teraz rozebraną) oficyną. Natomiast pola orne rozciągały się pomiędzy liniami kolejowymi do Wałcza i do Złocieńca, z folwarkiem Johannisfelde (Lipinki) pośrodku. Właśnie budowa tych linii, a dokładnie związane z nimi procesy sądowe, niewątpliwie przyczyniły się do przedwczesnej śmierci Johanna Zühlke.

            Jako właściciel ziemski był on oczywiście zainteresowany doprowadzeniem kolei do Kalisza Pomorskiego. I na budowę torów linii Piła – Stargard Szczeciński odstąpił bezpłatnie potrzebną część swojego areału. Jednak kiedy rozpoczęto budowę linii do Złocieńca (ukończonej w 1901 roku), i pod stację Kalisz Pomorski - Miasto zajęto mu kilka hektarów ziemi, zażądał odszkodowania. Tym bardziej, iż linia ta przecięła jego pola utrudniając do nich dojazd. Dlatego zresztą wybudowano istniejący do dziś wiadukt nad piaszczystą drogą prowadzącą od al. Sprzymierzonych w kierunku Lipinek.

     Niemiecka kolej odszkodowanie wypłaciła, ale urząd skarbowy nałożył na Johanna Zühlke wysoki podatek, jaki powinien od tego dochodu odprowadzić. Mimo zaangażowania najlepszych prawników ze Szczecina (procesy ciągnęły się przez kilka lat), wyrok wydany w roku 1904 był dla właściciela kaliskiego Pałacu niekorzystny.

            Miał nie tylko zapłacić kilkadziesiąt tysięcy marek podatku, ale dodatkowo także odsetki od roku 1898 (po 4 proc. rocznie za sześć lat). W sumie, pieniędzy do zapłacenia wyszło więcej, niż pieniędzy otrzymanych od kolei.

 

Co nie jest tajemnicą

            Żadną tajemnicą, chociaż wie o tym osób raczej niewiele, nie jest to, iż nazywanie kaliskiego Pałacu – Pałacem Wedlów, stanowi błąd wręcz karygodny. Bowiem renesansową rezydencję, czyli pierwszy Pałac, a nie dwór czy zamek, wzniosła władająca Kaliszem Pomorskim od końca XIV do końca XVIII wieku rodzina Güntersbergów, nie zaś Wedlów, do których nasze miasto należało tylko 25 lat (od 1350 do 1375 roku). Wedlowie postawili tu jedynie dom rycerski, po jakim pozostało zaledwie kilka kamieni, zachowanych w pałacowych murach do dziś.

            Zapytany o obecnie funkcjonującą nazwę Pałacu, przypisującą jego pochodzenie rodowi von Wedel, Hans Joachim Zühlke stwierdził, iż nie ma to nic wspólnego z historyczną prawdą. Wedlowie bowiem nigdy nie wybudowali w Kaliszu Pomorskim żadnego Pałacu. A obecny jego kształt jest najbardziej zbliżony do tego, który powstał staraniem późniejszych po von Güntersbergach właścicieli, głównie: barona Krystiana Wilhelma von Reck oraz tajnego radcy Ludwika de Beausobre.

     Dokumenty historyczne, niepozostawiające wątpliwości, że von Wedlowie nic wspólnego ani z kaliskim Zamkiem, a co dopiero z kaliskim Pałacem nie mieli, prezentuje Grzegorz Jacek Brzustowicz w swoim opracowaniu „Rycerze i młyn szlifierski”. Napisał tam (str.27), że na rok przed utratą Kalisza przez Wedlów (w 1374 roku), „był to jeszcze Haws, Hus, czyli dwór obronny”. Dopiero w 1378 i 1399 roku budowlę nazwano Zamkiem (Schloss). A zatem na miejscu wcześniejszego domu mieszkalnego rycerzy, powstał tu już cały „system obronny: mury, fosy i wieże”.

            I znowu żadną tajemnicą, chociaż wie o tym osób raczej niewiele, nie jest to, iż (ponownie zacytujmy Brzustowicza, teraz ze str. 26): „Pierwszy zamek w Kaliszu wznieśli jeszcze za panowania Piastów w XIII wieku, Kenstelowie. Dokumenty wskazują, że zamek musiał istnieć jako siedziba rycerza Janusza Kenstela, w 1286  roku”. Historycy się zgadzają, że Kenstelowie byli rodem polskim, z czasem wchłoniętym przez ród von Güntersbergów, gdyż wielu z nich nosiło potem przydomek Kenstel.

            Dalej Brzustowicz twierdzi, iż zamek Kenstela stał w innym miejscu, niż Zamek stoi obecnie, ale nie podaje gdzie. Tymczasem najbardziej prawdopodobną jego lokalizacją była wyspa na jeziorze Młyńskim, uwidoczniona na panoramie miasta sporządzonej przez Daniela Petzolda w 1715 roku, i nazywana Schlosswerder.

    Po częściowym osuszeniu tego jeziora w wieku XIX, stała się ona półwyspem, dziś prywatnym i przeznaczonym pod zabudowę jednorodzinną. Do 1945 roku funkcjonowało tu uzdrowiskowe centrum rozrywkowe (restauracja, pensjonat, sala balowa, muszla koncertowa, kręgielnia) nie bez powodu nazwane Schlosswall. A potem urządzono w tych budynkach kwaszarnię ogórków i remizę strażacką, aż nieremontowane popadły w ruinę.

            Nie wnikając w zawiłości dziejów, dokumenty stwierdzają, iż w 1313 roku zamku Kenstela już nie było, a teren po rozebranym budynku, margrabia brandenburski Waldemar nadał miastu założonemu dziesięć lat wcześniej. Nowy Zamek mogli zacząć stawiać Wedlowie lub, co pewniejsze, kolejny margrabia, który władał Kaliszem przez trzy lata (1375-1378), zanim objęli go Jakub i Henryk Güntersbergowie (19 lipca 1378 roku) na mocy nadania cesarza Karola IV.

            Dlatego to wyłącznie ród Güntersbergów ma niekwestionowane zasługi w budowie Zamku, jego odbudowie po licznych walkach i pożarach, wreszcie w rozbudowie i przekształceniu na renesansową rezydencję w końcu XVI wieku. I dopiero od tego czasu można mówić o kaliskim Pałacu.

 

Powiedzmy sobie prawdę

            O ile początki kaliskiego Zamku, a potem Pałacu, związane są z historią męskich przedstawicieli zamieszkującego go rodu von Güntersberg, to po wymarciu jego męskich potomków, najwięcej do powiedzenia miały tu kobiety. Powiedzmy więc sobie prawdę, iż obecny kształt tej budowli, niesymetryczny i może także dzięki temu finezyjny oraz ujmujący, stanowi właśnie ich zasługę.

            Po śmierci Ewalda Fryderyka von Güntersberg w roku 1732 oraz śmierci jego bezdzietnego brata Hansa Adama w roku 1734, właśnie dwie córki Ewalda Fryderyka - starsza Krystyna Elżbieta i młodsza Apolonia Jadwiga, zostały ostatnimi spadkobierczyniami całego majątku rodziny von Güntersberg. Podzieliły go między siebie tak, że część zamkową (kaliską) objęła Apolonia Jadwiga (po mężu von Rohr), natomiast część suchowską Krystyna Elżbieta (po mężu von Wedel).

            Wkrótce owdowiała Apolonia Jadwiga, wyszła w roku 1739 za mąż po raz drugi. Jej wybrankiem był teraz baron Krystian Wilhelm von Reck, któremu wniosła w wianie kaliskie włości, wyceniane wówczas na ponad 30 tys. talarów. Żyli razem w naszym Pałacu długo (33 lata) oraz szczęśliwie, dochowując się jedynaczki - Christie Wilhelmine, wnuczki od strony matki, Ewalda Fryderyka von Güntersberg.

     Baron von Reck zmarł w roku 1772, kilka miesięcy po wspomnianym już wielkim pożarze całego niemal miasta. Pieniądze na odbudowę spopielonych domów dał z państwowej szkatuły król pruski Fryderyk Wielki, wydzielając z nich część również na odbudowę kaliskiego Pałacu. Król zamierzał początkowo przekazać 50 tys. talarów, ale ostatecznie zwiększył kwotę do 80. tys. Tę poprawkę zawiera własnoręczny dopisek Fryderyka Wielkiego. Dodał w nim jednocześnie, iż von Reck (napisał mylnie „Rek”) powinien z tej powiększonej w tym celu kwoty odebrać część dla siebie i… „nie prosić już o więcej”.

     Straty poniesione w wyniku pożaru baron von Reck wycenił w liście do króla na 3.500 talarów. I pewnie tyle otrzymał, bo jak twierdzi na podstawie zachowanej korespondencji Hans-Joachim Zühlke, kaliskiego barona łączyła z monarchą Prus duża zażyłość. Nowy Pałac, zaprojektowany przez nadwornego architekta Fryderyka Holsche już w 1771 roku, miał kosztować 1.600 talarów. Jak to widać na zachowanych planach, budowla była skromna i przypominała dwór: z sutereną, wysokim parterem oraz mansardowym dachem. Jej fronton zaplanowano jako niesymetryczny (taki jest i obecnie), gdyż po stronie prawej ma trzy okna, a po lewej – cztery. Za to symetrycznie (w stosunku do długości dachu) rozstawiono dwa kominy, które teraz są symetryczne, ale względem wejścia głównego.

            Śmierć barona von Reck bez wątpienia przyśpieszyły zgryzoty związane ze stratami spowodowanymi pożarem. Prace budowlane wstrzymano. Podjęto je w roku 1774, gdy jego i żony Apolonii (z domu von Güntersberg) jedyna córka – Christie Wilhelmine poślubiła tajnego radcę Ludwika de Beausobre. I przynajmniej formalnie to właśnie jemu przypadły posiadane przez żonę majątki w Kaliszu Pomorskim, Pomierzynie, Poźrzadle Wielkim oraz Sienicy.

     Zachował się, datowany 25 sierpnia roku 1774,   plan otoczenia kaliskiego Pałacu, sporządzony dla tajnego radcy Beausobre. Widać na nim rzut rezydencji oraz usytuowanie ogrodów i położony tuż nad Drawicą  browar. Żona radcy, wnuczka Ewalda Fryderyka von Güntersberg musiała sprzedać część rodzinnych majątków, by dołożyć sporo zapewne pieniędzy do darowizny króla, aby rezydencja uzyskała obecny wygląd. Czyli, by powstał zamiast parterowego dworu, piętrowy budynek, dodatkowo powiększony o prostopadle usytuowaną oficynę, rozebraną po II wojnie.

     Ludwik Beausobre zmarł w roku 1783. Wdowa po nim, Christie Wilhelmine przeprowadziła się do Berlina. Rodzinne dobra Güntersbergów były nadal w jej rękach, gdyż odnaleźliśmy dokument, wystawiony przez nią w Berlinie 19 czerwca 1785 roku. Jako patron kaliskiego Kościoła, mianuje w nim nowego diakona miejscowej parafii, którym został Martin Friedrich Hintz.

            Jednak jeszcze tego samego roku wnuczka ostatnich Güntersbergów  sprzedała cały kaliski majątek landratowi (staroście) drawskiemu Georgowi Friedrichowi Felixowi von Bonin. W historii Kalisza Pomorskiego zapisał się on jedynie tym, że jego żona - Friederike Henriette (z domu von Manteuffel), zorganizowała w Pałacu poczęstunek dla Fryderyka Wilhelma III i królowej Luizy. Bo karoca tej królewskiej pary, uciekającej przed wojskami Napoleona, zatrzymała się na kaliskim Rynku 29 października 1806 roku.

            Kolejni właściciele kaliskich dóbr (było ich po von Boninie jeszcze czterech: von Manteuffel, von Sydow, Schuster, König), już nie rozbudowywali Pałacu. Wreszcie, w stanie takim, jaki pozostał po Ludwiku Beausobre, zakupił go w roku 1880 Johann Zühlke. I kiedy zmarł, o czym już pisaliśmy, w roku 1909, majątek odziedziczyła żona Anna Zühlke.

     To właśnie jej wnuk, Hans Joachim Zühlke napisał znakomitą książkę o właścicielach kaliskiego zamku: „Zamek w Kaliszu Pomorskim i jego właściciele” („Schloss Kallies und seine Besitzer”), z której pochodzi wiele zamieszczonych tu informacji i fotografii.

           

Tajemnice pałacowej agonii

    Pałac, który przetrwał działania wojenne, stopniowo popadał w ruinę przez całe 20 lat: od roku 1945 do 1965, kiedy na zlecenie konserwatora zabytków w Koszalinie podjęto prace zabezpieczające budowlę. I chyba największą trudnością w jej wielowiekowej historii jest nie tyle ustalenie, co przyznanie, kto odpowiada za tę bezmyślną, powojenną dewastację. Bo skoro nie zrobili tego Rosjanie, to kto?

            Pierwsi osadnicy, którzy przybyli do Kalisza Pomorskiego w 1945 i 1946 roku, doskonale wiedzieli, bo widzieli, kto. Nawet po nazwisku. Te znane im rodziny, wyprowadziły się z Pałacu dopiero wówczas, gdy już sprzedały bądź zniszczyły wszystko co w nim było. Kiedy spaliły w piecach połogowe klepki, ramy okienne, drzwi, schody a nawet część belek konstrukcji dachowej. Ale ona i tak trzymała się mocno, bo dach runął dopiero na początku lat 60. XX wieku.

     Nikomu z przedstawicieli ówczesnych władz nie przeszkadzało, że w pałacowym parku,  na tle dogorywającej ruiny, organizowano nie tylko miejskie uroczystości, ale również polityczne mitingi. Ta pogarda dla zabytku, miała  świadczyć o pogardzie ludu pracującego dla feudalnych wyzyskiwaczy. Doprawdy były to odpowiednie dekoracje dla kolejnych, upartyjnionych ojców miasta, przemawiających tu pod czerwonymi sztandarami z trybuny, jaką urządzano na przyczepie przyciągniętej przez traktor z Państwowego Gospodarstwa Rolnego, zwanego w skrócie PGR-em.

     Musiał dopiero upaść ten ustrój pełen utopijnego fałszu, by samorządy, czyli mieszkańcy odzyskali władzę nad dobrem posiadanym przez ich Gminę. Pałac cierpliwie czekał na odbudowę. I szczęśliwie dotrwał. Dziś możemy cieszyć się jego pięknem oraz zadumać nad jego historią. Historią skrywającą nadal niemało tajemnic, których uchyliliśmy tu zaledwie rąbek.

 

Bogumił Kurylczyk

Współpraca:
Joanna Mączkowska
oraz
Kamil Gonciarz
Jolanta Gorczyca
Agata Krysińska
Eryk Poliński
Radosław Rembiałkowski
Bartosz Rowiński
Damian Stoiński
Kamil Ułasik
Przemysław Życzko